No to Nara !
No to Nara !
Nadszedł czas pożegnania Kioto. Żegnamy szoguna, który na podróż daje nam worek ryżu i butelkę sake, gejsze zanoszą się szlochem, ale co robić ruszamy do Osaki, zarobić trochę kasy.
Hotel w Kioto opuszczamy około 8:15, pociąg do Osaki jedzie około 30 minut, a na 10:00 byliśmy już w Osace.
Jak widzicie Kioto i Osaka są na tyle blisko, że jeśli znajdziecie dobry hotel w jednym z tych miast, to może stać się on dla Was bazą wypadową, niekoniecznie trzeba zmieniać miasta, choć my chcieliśmy zobaczyć te dwa miasta nocą i to było przyczyna przeprowadzek.
Nasz hotel to Toko Umeda Hotel:
Pod tym linkiem możecie zarezerwować hotele w Osace.
I kilka słów o tym hotelu, gdybyście szukali miejsca do spania w Osace; “ Hotel w samym centrum Osaki, miła obsługa, pomocna, pokoje małe ale wystarczające na zwiedzanie, Internet tylko w lobby, czysta łazienka, na przeciw hotelu świetny sklep z sushi i innym świeżymi potrawami, wieczorem blisko do knajpek i życia nocnego, polecam ten hotel ”.
Do Osaki wrócę w następnej relacji, tym czasem naszym planem na ten dzień jest wycieczka do miejscowości Nara. Zostawiamy bagaże w pokojach i zmierzamy na dworzec kolejowy.
Nie przejmujemy się biletami, bo nasz JR Pass ciągle jest ważny, wsiadamy do pociągu do Nary i jedziemy około godziny.
Nara to najdalej na wschód wysunięty punkt Jedwabnego Szlaku, założona w 710 roku, zwana wtedy Hijo-kyo ( warownia spokoju) została jednym z najwspanialszych miast Azji.
Nara słynie głównie z najstarszych budynków z drewna, oraz z swobodnie żyjących tu ponad 1200 jelonków uważanych za posłańców bogów.
Cała Narę można zwiedzić na piechotę, nie potrzebujecie ani busa ani taksówki.
Tak też robimy, ulicą Sanjodori idziemy w kierunku świątyni Kofukuji. Wejście do świątyni znajduje się naprzeciw stawu Sarusawa.
Założona w 669 roku świątynia składała się z 175 budynków, do dziś zachowało się tylko kilka, a niektóre rekonstrukcje są tak stare, że stały się ponownie zabytkami.
Najbardziej widowiskowa jest pięciokondygnacyjna pagoda z 1426 roku, która spłonęła doszczętnie pięć razy.
Dalej znajduje się niewielki park, w którym natrafiamy na dziesiątki jelonków. Trochę to takie dziwne, człowiek jest przyzwyczajony do tego, że kiedy spotyka jelonki w lesie to one uciekają, a tutaj naturalnie się pasą i wszystko jest oczywiste. W ogóle się nie płoszą, są nawet bardzo ciekawe przychodzących tu ludzi, obwąchują w poszukiwaniu pokarmu. Chyba w żadnym kraju nie widziałem takiej sytuacji, aby w centrum miasta pasły się w taki sposób zwierzęta. Japonia znowu zadziwia.
Po drodze wstępujemy na chwilę do turystycznej informacji by dostać mapę okolicy, naszą uwagę przykuwa jednak ekspozycja pokazująca jak zmieniały się budowle w Japonii, które miały wytrzymać nieuchronne trzęsienia ziemi.
Jak wiadomo Japonia znajduje się w rejonie płyt tektonicznych, które napierając na siebie wywołują co jakiś czas trzęsienie ziemi. Japończycy nie zastanawiają się nad tym, czy będzie kolejne trzęsienie ziemi, tylko kiedy będzie. Aktualnie wszystkie budynki muszą być projektowane tak by wytrzymywały ruchy ziemi, aby np. dramat z Kobe kiedy to w 1995 roku zginęło prawie 6500 ludzi nigdy się już nie powtórzył.
Można też usiąść w specjalnym fotelu i przeżyć na symulatorze 3 trzęsienia ziemi w Japonii. Zasiadam więc na fotelu, miły pan pyta mnie z jakiego jestem kraju, a potem mi objaśnia, jakie czekają mnie trzęsienia ziemi. Na symulatorze zostaną one odtworzone tak bym mógł ich doświadczyć na własnej skórze. Uczucie jest dziwne, bo jestem przypięty w pasach, siedzę w kubełkowym fotelu i czuję się jak na prostej zabawce w wesołym miasteczku, niby nic specjalnego lekko mnie rzuca na boki.
Kiedy odtwarza trzęsienie ziemi w Fukushimie, trochę mocniej rzuca mnie na boki, a w karku czuję lekki przeciążenia. Niby jest zabawnie.
Wracam jednak myślami do Tajwanu, gdzie kiedyś obudziło mnie trzęsienie ziemi, lekkie ruchy budynku i pływanie w łóżku postawiły mnie do pionu w jedną trylionową sekundy.
Pewnie w Kobe umarł bym z wrażenia, gdybym miał doświadczyć realnie takiego bujania, jak w tym fotelu.
Prezentacja się kończy i ruszamy dalej zwiedzać tą uroczą miejscowość.
Przed nami świątynia Todaiji, wejście 500 jenów/osoba.
Do świątyni wchodzimy przez Wielką, 21 metrową, Południową Bramę Nadaimon.
Przed bramą także sporo jelonków, do tego japońska młodzież, która cały czas się wygłupia dokumentując swoją zabawę na swoich telefonach. Nas też zaczepiają zwierzaki,
Jest to największa drewniana konstrukcja na świecie, ukończona w 752 roku, znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Najważniejszym mieszkańcem świątyni jest Wielki Budda Wajroczana. Odlany z setek ton brązu w tym samym roku co powstała świątynia, przetrwał kilka trzęsień i pożarów, choć czasem zniszczeniu ulegała głowa, obecna pochodzi z 1692 roku.
Oprócz tego w świątyni znajdziemy jeszcze 4 postacie.
Kokuzo Bosatsu – czyli bodhisattwa – Istota Oświecona z roku 1709.
Komokuten – niebiański strażnik.
Tamonten – kolejny niebiański strażnik.
Nyoirin Kannon Bosatsu – kolejna Istota Oświecona.
Ale dla dzieci najfajniejszą atrakcją wydaje się jedna z drewnianych kolumn, wywiercony w niej jest otwór, a według legendy, kto przezeń zdoła się przecisnąć, osiągnie nirwanę.
Tak więc dzieciaki pchają się przez ten otwór uwieczniając swoje sukcesami w telefonach. Otwór jest na tyle duży, że drobne japońskie dzieci mieszczą się bez problemu, ale wypasiony Polak, już nie. Także mogę tylko stać i patrzeć jak inni sobie zapewniają nirwanę, ja mogę sobie co najwyżej pozwiedzać dalej.
Słyszymy ładne polskie „dzień dobry” i tu właśnie poznajemy kolejnego Polaka w Japonii, przy czym ten Polak wyjechał za chlebem do UK, a tu jest na urlopie. Troszkę wymieniamy opinie, wracamy myślami do Kioto, gdzie nie spotkaliśmy gejszy. Nasz nowy znajomy obiecuje nam dosłać zrobione im zdjęcie i słowa dotrzymuje. Dodatkowo przysyła nam zdjęcie, które zrobi nam chwilę później, gdy całą czwórką wychodzimy ze świątyni.
A przed świątynią młodzi Japończycy dalej bawią się z jelonkami.
Ogród Isui-en, wejście 650 jenów.
Ja mam już troszkę dość ogrodów, tato też siada na chwilę, ale mama z Ewą kupują bilet i wchodzą.
Choć przez chwilę mylą drogę i wchodzą do prywatnego domu i ogrodu, nie zdając sobie nawet sprawy, że zwiedzają prywatny dom. Starsza Japonka robi wielkie oczy ze zdziwienia, w sumie pewnie ja też bym był zdzwiony, gdyby mi do kuchni nagle weszli Japończycy, zaczęli robić zdjęcia jak w jakimś skansenie. W końcu Japonka cały czas zaskoczona pokazuje im właściwą drogę do ogrodu.
Ogród popularny jest wiosną, gdy kwitną wiśnie, śliwy i azalie oraz jesienią, gdy czerwienią sią klony. Kamienne latarnie, strumienie oraz herbaciarnie dopełniają obrazu. Dziewczyny wychodzą zachwycone.
Razem wstępujemy do ogrodu Yoshikien. Wstęp jest darmowy dla obcokrajowców, trzeba się tylko wpisać do książki.
Kolejny piękny Japoński ogród, wszystko z taki pietyzmem poukładane, poprzycinane i zagrabione. Jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, cały ogród mamy dla siebie. Cieszymy oczy tym pięknym widokiem.
To już koniec zwiedzania Nary, nie zwiedziliśmy wszystkiego co można by zwiedzić, ale chyba w całej Japonii tak jest, że zawsze gdzieś za rogiem zostanie jakaś ciekawostka lub nie odwiedzona świątynia.
Tą samą uliczką, która rozpoczęliśmy zwiedzanie Nary, wracamy do dworca kolejowego, po drodze kupując jakieś pamiątki. Jesteśmy strasznie głodni, więc musimy się jeszcze gdzieś zatrzymać na mały posiłek.
Już prawie przy dworcu odnajdujemy jakąś niedrogą knajpę, gdzie za 600 jenów kupujemy zupę i pierogi. Późny obiad jest przepyszny, a restauracja warta polecania, wiec jeśli zgłodniejecie w Narze śmiało możecie się tu posilić.
Wracamy na dworzec i wsiadamy do pociąug do Osaki. Na miejscu jesteśmy o 19:15. Na piechotę z dworca idziemy do naszego hotelu, Osaka pięknie oświetlona.
Przy naszym hotelu jest świetny sklep gdzie co chwila wystawiane jest doskonałe sushi na wynos, nie tylko my się o tym dowiadujemy, wiedzą też o tym mieszkańcy Osaki. Kolejka jest długa, ale sushi bardzo dobre i tanie.
Mamy kapeczkę whisky i sushi.
Zabieramy się za notatki przed snem. Choć naszą ciekawość wzbudza latarka przymocowana do biurka. Jak się pewnie domyślacie to kolejny element zapewnienia bezpieczeństwa w trakcie trzęsienia ziemi.
Kolejny dzień w planie zwiedzania Japonii za nami. Jutro wreszcie czegoś się dowiemy o zarabianiu pieniędzy – czas na Osakę.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).