Ale Sajgon.
Sajgon.
Lekko wstrząśnięci i zaspani spotykamy się w hotelowej recepcji. Nie ma na co czekać, musimy zwiedzać, bo następnego dnia lecimy dalej.
Wychodzimy na wietnamską ulicę, hałas i łomot jaki panuje w stolicach azjatyckich miast jest zdecydowanie większy niż w Europie. Z każdej strony coś nadjeżdża, coś trąbi, zaspani czujemy się trochę jak w młynku do kawy. Chwilę potrzebujemy by się obudzić. Skuterów nadal tyle samo jak wtedy gdy byłem tu pierwszy raz. Zresztą nie ma się co dziwić w samym mieście mieszka około 9 milionów ludzi. Jeśli co drugi ma motorek to mamy kosmiczną ilość jednośladów. Urocze jest też samo przechodzenie przez ulicę. Na początku wydawało mi się, że za chwilę zostanę potrącony przez nadjeżdżającego rajdowca. Nic jednak bardziej mylnego. Wszyscy opanowali umiejętność błyskawicznego omijania przeszkód. Mam takie przekonanie, że nie trzeba w ogóle patrzeć, wystarczy wejść na ulicę i iść przed siebie, Wietnamczycy sobie poradzą.
Naszym pierwszym punktem zwiedzania jest plac Ho Chi Minha.
Samo miasto nazywało się Sajgon do roku 1976. W latach 1945 – 1975 było stolicą Republiki Wietnamu. Swoją aktualną nazwę ma od nazwiska polityka Ho Chi Minha. Taki niepozorny starszy pan z bródką, który był założycielem i przywódcą politycznym Komunistycznej Partii Indochin, premier (1954) i prezydent (1954-1969) Demokratycznej Republiki Wietnamu.
Poczta główna w Sajgonie.
Potem czas na pocztę. Tu przychodzi się nie tylko po to by wysłać pocztówkę do znajomych. Budynek poczty to prawdziwa wizytówka kolonialnych czasów. W środku jest całkiem chłodno w porównaniu do upału panującego na zewnątrz. Nad olbrzymią przestronną halą panuje uśmiechnięty wizerunek wujeczka Ho. Budynek wybudowali Francuzi w latach 1886 – 1891, a projektował go Gustave Eiffel. Dziewczyny wysyłają pocztówki, kupują pierwsze magnesy, a ja siadam na ławeczce w lekkim przeciągu i chłodzę swój rozgrzany umysł.
Katedra Notre Dame.
Obok poczty jest Rzymsko-katolicki kościół katedralny, jest największą i najbardziej okazałą świątynią w Sajgonie. Kościół posiada dwie dzwonnice, każda o wysokości 57,6 m. Na szczycie każdej wieży umieszczono krzyż wysoki na 3,5 m i ważący ok. 600 kg. Materiały budowlane do budowy kościoła specjalnie sprowadzano z Francji. W każdą niedzielę w katedrze odprawiane są msze w języku angielskim. Przed kościołem znajduje się piękna figura Najświętszej Marii Panny. Katedra Notre Dame wzniesiona została w latach 1877-1883, a jej nazwa pochodzi właśnie od tego iż ma przypominać oryginał z Paryża.
Napotykamy tu na foto-sesje młodej pary. Dziewczyny wchodzą do środka, a ja się rozglądam przy wejściu, kiedyś było tu sporo osób pokrzywdzonych przez Amerykanów czynnikiem pomarańczowym. Powykręcane kończyny lub wcale nie wykształcone, skręcone sylwetki to okropne pozostałości po czasach wojny. Dziś nie ma jednak tu żebraków, nie wiem tylko czy tak trafiliśmy czy zostali przegonieni.
Zanim przejdziemy przez pobliski park w kierunku Pałacu Zjednoczenia, udajemy się na pyszne wietnamskie piwko. Jak już wcześniej wspominałem, Wietnam jest jednym z najtańszych państw do podróżowania, więc nawet jeśli siądziecie w centrum miasta w knajpie to wydatki nie położą waszego budżetu.
Po za tym wietnamskie piwko jest pyszne, żal nie wypić.
Pałac Zjednoczenia.
W Pałacu Zjednoczenia byłem już w trakcie poprzedniego pobytu w Sajgonie. Lubię takie miejsca. Czas się tu zatrzymał w kwietniu 1975 roku, w okresie gdy przestał istnieć Wietnam Południowy.
Kiedyś nazywał się Pałacem Niepodległości i mieszkał tu prezydent Wietnamu Południowego. W roku 1962 roku dwaj zbuntowani południowo-wietnamscy oficerowie zbombardowali go i trzeba było budynek odbudować. Renowacja dobiegła końca w 1966. Potem na początku 1975 roku budynek zdemolował kolejny zbuntowany pilot.
30 kwietnia 1975 roku dwa czołgi komunistów wyłamały bramy pałacu i wjechały na jego teren. Zresztą do dziś tu stoją i można je zobaczyć.
Skończył się okres podziału Wietnamu i zapanowała powszechna komuna i dobrobyt.
Samo wnętrze pałacu jest genialne, za tani bilet macie maszynkę do przenoszenia się w czasie. Wszystko stoi tak jak stało w 1975, tylko kurz jest wycierany co jakiś czas. Gdyby jeszcze w cenie byli aktorzy ubrani w mundury i odgrywające scenki z ostatnich dni było by rewelacyjnie.
W sumie to ten prezydent miał się tu całkiem nieźle, prywatne kino, wielkie tarasy na dachu budynku, z tyłu zaparkowane helikoptery, pewnie, żeby uciec w chwili wielkiego gniewu plebsu.
Czas na dalsze atrakcje Sajgonu, kiedy byłem tu pierwszy raz wydawał mi się większy, tym czasem wszystkie miejsca odwiedzamy na piechotę.
Muzeum Wojny w Sajgonie.
Tym sposobem docieramy do Muzeum Wojny. Też już kiedyś tu byłem ale chce to miejsce pokazać znajomym.
Lubię tak poznawać historię, można stanąć po drugiej stronie lustra i zobaczyć jak inni uczestnicy konfliktu widzieli tą wojnę. Karmieni amerykańskimi filmami, możemy odnieść wrażenie, że Amerykańscy żołnierze byli święci, a Wietnamczycy to ponurzy mordercy. Cóż, nic nie było czarne lub białe w tym konflikcie. Jedni i drudzy mieli sporo zbrodni na swoim koncie.
Na samym wejściu do muzeum jest prezentacja samolotów, wozów pancernych i helikopterów.
Ale takie coś to można zobaczyć w każdym muzeum w każdej stolicy. Bardziej interesująco robi się w środku. Pokazana historia konfliktu, sposoby walki, dokumentacja wojny.
Jednak najbardziej emocjonująca częścią jest miejsce ze zdjęciami pokazującymi ofiary czynnika pomarańczowego.
Czynnik pomarańczowy.
Amerykanie wpadli na pomysł, że zniszczą las w którym ukrywają się żołnierze Wietnamu Północnego. Idealnie do tego nadawał się czynnik pomarańczowy. Silna dioksyna, która miała doprowadzić do wyschnięcia dżungli. Pomysł godny Amerykanów.
Amerykanie sporo tego świństwa wylali na głowy Wietnamczykom. Dżungla za bardzo nie wyschła, ale skutki było widać jeszcze wiele lat po. Olbrzymia ilość nowo narodzonych dzieci była zdeformowana. Coś jak bo wybuchach bomby atomowej w Nagasaki i Hiroszimie. Amerykańscy żołnierze też mocno ucierpieli, rząd USA ukrywał na początku prawdę, ale finalnie musiał wypłacić olbrzymie odszkodowania. Żal tylko zwykłych cywilów, dzieci które rodziły się z olbrzymią chorobą.
Historia dwóch fotografii.
Zastanówcie się kto na tej fotografii jest zły, a kto dobry ?
Przykładem tego, jak potężne może być pozbawienie fotografii kontekstu, jest słynna fotografia Eddiego Adamsa z 1968 roku która została uhonorowana nagrodami Pulitzera i World Press Photo.
Na tym zdjęciu Nguyen Ngoc Loan szef południowowietnamskiej policji celuje z rewolweru w głowę nieuzbrojonego człowieka. Nie znający kontekstu zdarzenia przeciętny odbiorca z pewnością uzna mężczyznę z pistoletem w ręku za mordercę, natomiast mężczyznę z zamkniętymi oczyma za ofiarę. Otóż ten mrużący oczy mężczyzna to Nguyen Van Lem oficer Wietkongu, zbrodniarz wojenny. Według południowowietnamskich źródeł Nguyen Van Lem w czasie operacji Tet wymordował rodziny południowowietnamskich policjantów, w czasie gdy sami policjanci znajdowali na służbie. Został schwytany w Sajgonie obok rowu wypełnionego ciałami zamordowanych członków rodzin policjantów. Nguyen Ngoc Loan wśród zamordowanych zauważył żony i dzieci swoich dwóch najbliższych przyjaciół. Na skutek tego postanowił Nguyen Van Lem’a natychmiast rozstrzelać.
Jeśli dobrze poszukacie w Internecie, znajdziecie też kolejne zdjęcia tego zdarzenia.
I drugie zdjęcie.
W 1972 roku wojna wietnamska weszła w decydującą fazę. Obie strony konfliktu stosowały coraz bardziej brutalne środki walki. Wojska Wietcongu oraz Wietnamu Północnego często dokonywały masakry ludności cywilnej, zaś Amerykanie używając napalmu oraz nalotów dywanowych wielokrotnie niszczyli cywilne osady.
Dnia 8 czerwca 1972 roku, Nick Ut zrobił zdjęcie, które zaszokowało opinię publiczną na całym świecie. Tego dnia uwiecznił na zdjęciu Phan Thi Kim Phuc. Ta 9-letnia wietnamska dziewczynka została poparzona w wyniku omyłkowego zbombardowania przez samoloty wojsk Południowego Wietnamu grupy cywili uciekających z wioski Tramg Bang koło Sajgonu. W czasie bombardowania śmierć poniosły cztery osoby, w tym dwóch kuzynów Kim. Wiele innych osób zostało poważnie rannych.
W miejscu tragedii znalazł się Nick Ut, 21-letni praktykant agencji Associated Press. Nagle z dymu wynurzyła się grupka dzieciaków. Z przodu biegł przerażony chłopiec, tuż za nim podążała Kim krzycząca „Nong qua!”, co oznaczało „za gorąco!”.
Fotograf początkowo sądził, że strzępy znajdujące się na ciele Kim, to kawałki ubrania. Z przerażeniem jednak zauważył, że to jej skóra. Nick Ut zabrał Kim oraz inne dzieci do kliniki w Sajgonie. Lekarze stwierdzili, że poparzenia sięgające 60% powierzchni ciała, nie daje szans na uratowanie Kim. Jednak po 14 miesiącach oraz 17 operacjach dziewczynka odzyskała zdrowie. W szpitalu odnalazła ją matka.
Niewiele brakowało, by świat nie zobaczył tej fotografii. Agencja Associated Press odrzuciła to zdjęcie, gdyż nie wolno było publikować nagich zdjęć postaci. Jednak kierownik Agencji zdecydował się na przesłanie fotografii do centrali w Nowym Jorku. Wkrótce zdjęcie poparzonej Kim znalazło się na pierwszych stronach dzienników całego świata.
Ta fotografia stała się najbardziej rozpoznawalnym symbolem wojny w Wietnamie. Nick Ut zyskał sławę, zdobywając za zdjęcie najważniejsze nagrody, w tym Pulitzera oraz World Press Photo.
Kończymy kulturalną część zwiedzania i idziemy coś zjeść. Mam odznaczoną na mapie jakąś knajpę dobrze ocenianą na tripadvisorze. To zwykła najtańsza jadłodalnia, zdecydowanie przeznaczona dla miejscowych, ale to bardzo duży plus. Zupa i piwo, da się jakoś przeżyć w tym Sajgonie.
Spotkanie ze złodziejem.
Kiedy wracamy na piechotę do hotelu, na chwilę przystaję by dokładnie zobaczyć na ipadzie mapę miasta. Kiedy przystawiam ekran do twarzy podjeżdża do mnie ktoś na skuterze i łapie ipada w swoją dłoń.
W czasie swoich podróży widziałem u wielu osób potrzaskane ekrany tabletów. Nauczyło mnie to mocno trzymać ipada w rękach.
Kierowca skutera szarpie się ze mną chwilę, ale widzi, że nic z tego i że jestem dużo większy od niego. Przekręca gaz i odjeżdża bez zdobyczy. Ja jednak dostrzegam, iż ma przed sobą korek, i za kilka metrów dopadnę go na czerwonym świetle. Ruszam za nim, kiedy jest na wyciągnięcie dłoni, zapala się zielone światło, tłum skuterów rusza i niedoszłemu złodziejowi udaje się uciec. Może i dobrze, bo byłem w gniewie i gdybym go mocno poturbował skończyło by się to dla mnie jakąś policją i niepotrzebnymi kompletami.
To jedyny raz gdy w czasie swoich podróży do Azji doświadczyłem napaści.
Wieczorek spędzamy w pobliżu hotelu, w pubie, który ma mały mini browar. Sprawdzamy kilka rodzajów, ale nie mamy siły siedzieć do oporu. Szczególnie, że mamy jeszcze w kościach zmęczenie z poprzedniej nocy. A rano lecimy do Hanoi.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.