Trypolis – Liban.
Wybieramy się na całodzienną wycieczkę do Trypolisu. Niech nie zmyli was nazwa, i nie pomylcie tego miasta ze stolicą Libii.
Zrywamy się o poranku i lecimy coś zjeść. Mamy w okolicy już zaprzyjaźnione budki. W jednej można kupić rodzaj bułki z zapiekanym w środku serem i pastą chili, a w drugiej rodzaj naleśnika z w warzywami , serem i mięsem. Ceny odpowiednio od 2000 do 4500 funtów. To wszystko zapijamy ayranem, czyli kefirem, o lekko słonym smaku.
Wcześniej sprawdziliśmy, że autobusy z Bejrutu jeżdżą do Trypolisu ze stacji autobusowej znajdującej się na ulicy Charles Helou.
Wyruszamy dość wcześnie z naszego hotelu i na piechotę docieramy na przystanek. Stoi już autobus, kupujemy bilet na autobus i po chwili już siedzimy w środku. Bilet na autobus w jedną stronę kosztuje 5000 funtów. My jedziemy autobusem należącym do sieci Connexion. Podobno można taniej i szybciej małym busikami, ale nie sprawdzaliśmy tego.
Sam kurs do Trypolisu trwa około 90 minut, przy czym w samych korkach w mieście autobus traci około 20 minut. Po drodze przejeżdżamy przez punkt kontrolny, obstawiony wojskiem. Kolejny dowód na to, że w tym kraju tak spokojnie do końca to nie jest.
W końcu docieramy do Trypolisu. To drugie pod względem wielkości miasto w Libanie. Z daleka jednak widać, że przeważają tu muzułmanie, około 80 % mieszkańców.
Wyruszamy w miasto, nie jest już to tak kosmopolityczne jak Bejrut. Teraz się czuję jak w prawdziwym kraju arabskim. Odrapane mury, warsztaty na środku ulicy, w zasadzie na początku widzimy tylko punkty napraw samochodów. Na balkonach wszędzie wisi pranie albo jakieś inne szmaty. Kilka minut później dociera do mnie że to kraina starych mercedesów. Większość aut to wiekowe beczki.
Kierujemy na się wieżę zegarową. Tu jest rodzaj placu centralnego, następnie odbijamy i wchodzimy w uliczki z targowiskiem.
No wreszcie coś co przypomina prawdziwy suk arabski, a nie centrum handlowe. Handlują tu wszystkim, podrabianymi okularami, majtkami, ubraniami, jedzeniem i całym możliwym badziewiem.
Kierujemy się na cytadelę.
Całkiem niedawno, w Trypolisie wybuchło 4-dniowe powstanie. Muzułmańscy przybysze próbowali ogłosić państwo wyznaniowe. Libańskie wojsko dość szybko się z nimi rozprawiło, ale przywódcy nie zostali ujęci.
Sam Trypolis znajduje się 25 km do granicy z Syrią. Ilu w tej chwili mieszka uchodźców z Syrii w Libanie ? nikt nie jest w stanie tego policzyć. Na pewno tak duży napływ muzułmanów do Libanu w długim okresie wywoła zaburzenie w proporcjach wiernych różnych wyznań.
Na ulicach Trypolisu można spotkać wozy pancerne z wycelowanym działem w kierunku pieszych na ulic. Dziwne uczucie.
Cytadela jest największym tego typu obiektem w Libanie. Pamięta najazdy krzyżowców. Dziś choć jest uważana, za jedną z największych atrakcji Trypolisu w rzeczywistości, jest dość mocno zaniedbanym zabytkiem. Jak by porzuconym przez Ministerstwo Kultury Libanu.
Wejście kosztuje 5000 funtów.
Kto był w Syrii na zamku Krak des Chevaliers, ten tutaj będzie mocno rozczarowany. Choć nie przekreśla to wartości poznawczych.
Dużym plusem jest widok z zamku na całe miasto. Z jednej strony widać linie brzegową miasta, z drugiej strony aż po horyzont widać góry z ośnieżonymi szczytami.
Wracamy do miasta, chcemy dotrzeć aż do morza. Długi spacer uliczkami Trypolisu. Nie ma tu już prawie w ogóle turystów. Wzbudzamy małe zainteresowanie. Sporo osób nam się przygląda.
Około godzinę później wreszcie jesteśmy w Al.-Mina Port. I chyba lekkie rozczarowanie. Znowu brak plaży, promenada marna i prawie bez atrakcji.
Jedyną ciekawostką wydaje się sztuczna wyspa, połączona z brzegiem niewielkim mostem. Siadamy na skałach na chwilę by odpocząć po dość długim marszu. Dobrze że upał nie zabija, a od morza wieje lekki chłodek.
Czas wracać na autobus do Bejrutu. Znowu długi marsz. Wybieramy trochę inną drogę, by może zobaczyć coś ciekawego, ale nic takiego się nie trafia.
W końcu wsiadamy w autobus i jedziemy do stolicy Libanu. Nawet nie mamy ochoty oglądać przez szybę przewijającego się krajobrazu. Kumpel czyta ja oglądam film.
Kiedy wysiadamy w Bejrucie, czujemy trudy chodzenia w nogach. Ledwo człapiemy do hotelu.
Nasz pobyt w Bejrucie następnego dnia dobiega końca. Wylot mamy późno w nocy, albo bardziej nad ranem. Dogadujemy się z chłopakami z hotelu, że posiedzimy w pokoju trochę dłużej. Zgadzają się bez problemu. Zamawiają nam tez kurs na lotnisko za 20 USD.
W nocy odbiera nas starszy Pan. Po 11 minutach jazdy jesteśmy na lotnisku. Na wjeździe oczywiście kontrola wojskowa. Jak na tak mały kraj jest tu dość sporo przylotów i odlotów.
Odprawy są na lewym albo prawym skrzydle lotniska. Sprawdźcie z której strony macie wejście. Choć po drugiej stronie i tak się wszystko łączy w jedną całość.
Strefa bezcłowa jest całkiem niezła, a co ciekawe najlepsze prezenty w najlepszych cenach znajdujemy właśnie tutaj. Tu robimy ostatnie zakupy.
Nasz lot jest o czasie. Lecimy prawie pustym samolotem LOT. Choć nasz Embraer może pomieścić 112 osób, to na pokładzie jest tylko 30 osób.
Zaraz po 6:30 rano siadamy miękko na Okęciu. Nasza krótka podróż do Libanu dobiega końca.
Żegnam się z kumplem. On leci dalej do domu, ja wsiadam w auto i gnam do siebie.
Czy warto było odwiedzić Liban. Myślę, że tak. Choć jeśli porównać go do Jordanii, Syrii czy Izraela to wypada moim zdaniem najbladziej w okolicy. Było to ostatnie państwo, którego nie odwiedziłem w tym rejonie świata. Nie żałuję. Poznałem przemiłych bardzo życzliwych ludzi. Przeprowadziłem kilka mądrych i rzeczowych rozmów z Libańczykami i Syryjczykami na temat tego co się u nich dzieje i dziś mój obraz tej sytuacji jest inny niż ten kreowany przez polskie media. Zupełne nowe i ciekawe doświadczenia.
Warto podróżować choć by po to by mieć swoje własne zdanie, na podstawie własnego doświadczenia.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.