Szlakiem Drakuli, czyli samochodem po Rumunii.
Szlakiem Drakuli.
Nie wiem dlaczego, ale od dawna ciągnie mnie do Rumunii.
Czy to tragiczna przeszłość związana z reżimem Ceausescu ?
Może kuchnia czyli ciorba i mamałyga, która za każdym razem smakuje inaczej.
W tle gdzieś zawsze czai się Drakula gotów do nabicia mnie na pal.
A może to piękno gór i Siedmiogrodu ?
Sam nie wiem, pewnie wszystko po trochu powoduje, że wciąż nie doceniana Rumunia zaczyna wabić powoli turystów, swoją kuchnią, historią i pięknymi zamkami ukrytymi gdzieś w górach.
Wcześniej już zwiedzałem Bukareszt, możecie o tym poczytać tutaj:
Tym razem wybrałem się na Transylwanie, by szlakiem Wlada Palownika odwiedzić kilka pięknych miejsc.
Jak dojechać.
Ja wybrałem samochód, choć odległość jest dość spora to na miejscu macie swoje auto do dyspozycji i nie jesteście uzależnieni od innych środków transportu.
Kiedy sprawdziłem odległość, logicznym stało się, że wypada zatrzymać się gdzieś po drodze.
Wybór padł na Węgierski Eger. Byliśmy już tu kiedyś, ładne miejsce na fajny weekend. Dużo wina i gulaszu. Spokojnie możecie się tu zatrzymać na dzień lub dwa w drodze do Rumuni. My też planowaliśmy spędzić tu długie popołudnie, ale fatalne warunki na drogach, ogromne korki i ulewa spowodowały, iż do Egeru dotarliśmy późno w nocy, pozostał nam tylko sen w hotelu.
Nasz hotel możecie znaleźć pod tym linkiem.
Może na zewnątrz nie wygląda romantycznie, bo znajduje się na ostatnim piętrze akademika, ale pokoje są bardzo miłe i przestronne. Dużym plusem jest położenie w centrum Egeru i darmowy parking.
Niestety o poranku nie mamy czasu i ruszamy dalej, w kierunku granicy z Rumunią.
Pamiętajcie, że jeśli jedziecie samochodem to w każdym kraju musicie wykupić winietę. Możecie to zrobić na granicy, ale ja kupowałem wszystko przez internet.
Granica z Rumunią.
Przestrzegano mnie, że na granicy może być tłoczno i że możemy na długo utknąć. Nic takiego nie miało miejsca, pasem dla samochodów osobowych podjechaliśmy pod budki strażników i grzecznie czekaliśmy na odprawę.
W pewnym momencie jeden z celników spytał łamaną polszczyzną „dokąd jedziesz ?”
Uśmiechnąłem się i powiedziałem zgodnie z prawdą „ jadę do Drakuli” – uśmiechnął się 😉
Rumunia nie znajduje się w strefie Schengen, na granicy jest kontrola i ciężarówki stoją w dłuższych kolejkach, ale samochody osobowe odprawiane są na bieżąco. Krótka kontrola paszportu lub dowodu osobistego i witamy w Rumuni.
Jazda samochodem po Rumunii.
Aktualnie mity o starych i zaniedbanych drogach, odchodzą do lamusa. Sporo dróg jest już w bardzo dobrym stanie, niestety wciąż nie ma zbyt wielu autostrad. Jazda jest dużo wolniejsza niż po Polsce. Jeśli będziecie planować przejazdy to nie do końca wierzcie temu co pokazuje google. Nam średnia przejazdów wychodziła poniżej 50 km/h, a były odcinkach w górach gdzie jechaliśmy poniżej 35 km/h. Z tego powodu kilka razy do celu dotarliśmy już po zmierzchu, dużo później niż pierwotnie planowaliśmy.
Smutnym widokiem na Rumuńskich drogach jest bardzo duża ilość zabitych zwierząt. Psy, koty, lisy – momentami miałem wrażenie, że jadę po cmentarzu dla zwierząt.
Dodatkową atrakcją są częste posterunki policji. W zasadzie w każdej wsi, możecie się natknąć na kontrole prędkości, więc zalecam jazdę z przepisami. Co ciekawe tradycja migania światłami, która u nas już w zasadzie zaniknęła tutaj wciąż ma się dobrze i są momenty, że cała droga miga na siebie ostrzegając się wzajemnie.
Stacje paliw są na poziomie europejskim, więc spokojnie możecie zatankować paliwo i kupić jakieś napoje.
Cluż Napoka.
Po kilku godzinach jazdy docieramy do stolicy Siedmiogrodu. Znajdujemy strzeżony parking, zostawiamy auto i idziemy zwiedzać.
Na reprezentacyjnym placu miasta znajduje się tu kościół św. Michała – największy kościół w kraju, datowany na XIV-XV w., zbudowany w stylu gotyckim (jednak większość najcenniejszych eksponatów z tego kościoła została zniszczona w okresie reformacji). Tu można spotkać największą ilość turystów.
Potem bulwarem bohaterów Kluż idziemy w kierunku teatru Narodowego. Wiele budynków już odnowionych, niektóre wyglądają dobrze inne bardzo źle i bez gustu. Jest też tu sporo sklepów, kawiarni to z pewnością jedna z ważniejszych ulic tego miasta.
Na tym samym placu gdzie znajduje się teatr, jest Katedra Zaśnięcia Matki Bożej, to prawosławny sobór. Wzniesienie cerkwi miało znaczenie symboliczne, miało upamiętnić zjednoczenie Siedmiogrodu z pozostałymi ziemiami rumuńskimi w jednym państwie narodowym.
Wszystko w okolicy pięknie odnowione, jak by nie pamiętające już starych szarych czasów komunistycznego satrapy. Moją uwagę przykuwa para młodych, prawie niczym nie różniąca się od naszego polskiego odpowiednika, pani młoda jak z obrazka, druhny może z lekko cygańską urodą, ale tak samo otaczające wianuszkiem parę.
Siadam sobie na ławeczce i widzę zbliżająca się wycieczkę rumuńskich uczniów. Tacy sami nastolatkowie jak u nas, mają airmaxy, iphony i robią sobie selfie. Uśmiechnięci chłopcy robią psikusy dziewczynom. To nie jest ta Rumunia, która wciąż tkwi w przeświadczeniu wielu Polaków. Też się zmienia i tez idzie do przodu, a jakaś stereotypowe myślenie o niej jest bardzo dla niej krzywdząca.
Kaja Tanya.
Zanim jeszcze opuścimy to miasto odnajdujemy polecaną knajpę Kaja Tanya. Zmawiamy pierwszą w Rumunii ciorbę i mamałygę.
Ciorba to rodzaj zupy, jest jej tyle wariacji, że na pewno coś dla siebie znajdziecie. Najprostsza to chyba warzywna, a potem dochodzą rodzaje mięs – to powoduje, że po nazwie ciorba jest drugi człon w nazwie zupy.
Mamałyga to narodowa rumuńska potrawa, z mąki albo kaszy kukurydzianej (pierwotnie z gryczanej) popularna w krajach południowo-wschodniej Europy, znana m.in. w kuchni węgierskiej, Sasów siedmiogrodzkich, bułgarskiej i ukraińskiej. Dawniej mamałyga stanowiła podstawowy pokarm biedoty. Spożywano ją na śniadanie lub wieczerzę jako główne danie, zaś na obiad jako dodatek. W twardej odmianie używano jej m.in. jako prowiant na drogę oraz wałówkę dla drwali.
I choć knajpa wyglądała bardzo ładnie, atmosfera była przyjazna, a dania były podane w bardzo apetyczny sposób, to mając już całą podróż za sobą, śmiało mogę stwierdzić, że była to najsłabsza kuchnia w jakiej stołowaliśmy się w czasie naszej podróży po Rumunii.
Wracamy do naszego auta i jedziemy dalej, bo czeka nas wiele kilometrów po Rumuńskich drogach w kierunku Sighisoara.
Sighisoara.
Docieramy późnym popołudniem. Mamy zarezerwowany fantastyczny hotel. Najlepszy na naszej trasie.
Wygląd hotelu w środku jest niesamowity. Do tego nasz pokój składa się z olbrzymiej strefy dziennej, wielkiej sypialni i bardzo przyjemnej toalety.
Dodatkowo śniadanie o poranku też jest fantastyczne.
Czuliśmy się w tym hotelu bardzo dobrze, fakt, że był to najdroższy hotel w czasie naszej podróży, ale znajdował się samym centrum miasta i miał widok na zamki Drakuli. Jeśli tylko akceptujecie jego cenę to polecam, nie zawiedziecie się.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).