S21 – Tuol Sleng – (zapiski z pierwszego wyjazdu do Kambodży).
S21 – Tuol Sleng
Z jakiegoś do dziś niezrozumiałego dla mnie powodu, w naszym planie zwiedzania Kambodży powstała czarna dziura, która pojawiła się przy wieczornej kolacji na dzień przed odlotem do Wietnamu.
Przeżyliśmy szok, gdy okazało się, że rankiem następnego dnia w naszym planie nie ma czasu na zobaczenia obozu S21 a jedynie jakąś bliżej nie sprecyzowaną świątynie. Od razu jedzenie stanęło mi w ustach, poczułem smak goryczy, tyle przelecianych kilometrów by zwiedzić w pełni Kambodżę a w ostatniej chwili, jedno z najważniejszych miejsc najnowszej historii kmerów mam ominąć szerokim łukiem by zdążyć na lot do Sajgonu.
Złość była tak wielka, że wstałem od stołu, przestałem rozmawiać z kimkolwiek, patrzyłem w gwiazdy a gniew i bezradność narastała, musiałem jednak powstrzymać się od krzyku, gdyż obok kolacje jadła grupa japończyków i mogli by pomyśleć, że za chwilę wezmę na nich odwet za wojnę chińsko- japońską lub co gorsza Perl Harbor.
Myśli kłębiły się w głowie, a ilość kombinacji rozwiązania powstałej sytuacji mogła by przegrzać komputer służący do prognozowani pogody. Niespodziewanie, jeden z moich znajomych, zaproponował – a może zaryzykujemy i zdążymy na lotnisko na czas ?
To była myśl – przecież nawet jeśli utkniemy na lotnisku w Phnom Penh – to i tak pewnie Wietnamskie Linie Lotnicze zabiorą nas następnym lotem pojutrze, a jeden dzień w Sajgonie w tą czy tą nic nie zmieni. Nieoczekiwanie do grupy uciekinierów, dołączyło jeszcze dwóch śmiałków moja żona Ewa i kolejny żądny wrażeń znajomy.
W głowie policzyliśmy czas potrzebny na dotarcie z hotelu na godzinę otwarcia do Toul Sleng potem dodaliśmy czas zwiedzania 30 minut i zsumowaliśmy z czasem przejazdu na lotnisko, ostrzegano nas, że czasem zdarzają się koszmarne korki, które mogą spowodować gigantyczne nie planowane opóźnienie, potrzebny czas pomnożyliśmy razy dwa i wyszło, że na lotnisko wpadniemy dokładnie na czas zakończenia odprawy przed odlotem.
Raz się żyje, decyzja podjęta – wyruszamy wczesnym rankiem do obozu przesłuchań S21.
Nasz plan finalizujemy późna nocą w hotelu „New York” i niech nazwa nikogo nie zwodzi, choć od frontu to całkiem miły hotel, znajdujący się na głównej ulicy Phnom Penh, to do dziś najbardziej zadziwiającą mnie rzeczą było to, iż większość pokoi nie miała okien, klimatyzacja mieliła tylko zakiszone powietrze, stopnie schodów były nieproporcjonalne, a winda po odjechaniu z parteru już nigdy nie wracała. Choć obsługa wydawała się miła to zamiana kilku dolarów w hotelowym kantorze przypominała operacje …………
Prosimy obsługę hotelową o pomoc w znalezieniu transportu do S21 na godzinę otwarcia. Negocjacje są krótkie i na temat, ustalamy z chłopakiem z recepcji że za 15 dolarów znajdzie nam auto, które zawiezie nas do obozu, poczeka na nas 30 minut i odwiezie na lotnisko, wszystko pięknie tylko skąd jest pewny, że za 15 dolarów i że na pewno kogoś znajdzie – krótka odpowiedź uświadamia nas, że nasz rozmówca następnego dnia będzie naszym kierowcą. Zamawiamy budzenie, żegnamy się, wracamy do pokoi, pakujemy torby, zasypiamy przy buczącej klimatyzacji, wciąż mielącej to samo powietrze.
Poranek jest ciężki, oczy się kleją, ale emocje zaczynają budzić organizm, wyskakujemy z łóżek, błyskawiczny prysznic i na śniadanie, jesteśmy jeszcze przed czasem, jako pierwsi wpychamy w siebie europejski tost, łyk kawy, czas start.
Nasze bagaże zostają w rękach żony przyjaciela z naszej ucieczkowej bandy, my wsiadamy do starej toyoty coroly, młody Khmer poznany w recepcji hotelu od tej chwili staje się naszym przewodnikiem.
Tu mała dygresja; podróżując, zawsze z pewną przyjemnością obserwuje, jak wygląda ruch uliczny w danym kraju i gdybym miał przyznawać miejsca pod względem swobody interpretowania przepisów o ruchu drogowym tudzież ogólnej akceptacji szeroko rozumianej wolności na drodze, na pierwszym miejscu umieścił bym kairskiego taksówkarza, drugie miejsce zająby kierowca autobusu na chińskiej prowincji, trzecie zmotoryzowana społeczność w Sajgonie.
Ale i nasz przewodnik nie ustępował ani na krok wyżej wymienionym rodzajom szaleństwa drogowego, wycofanie auta pod prąd na drodze jednokierunkowej, następnie wjechanie pod prąd na skrzyżowanie i nawrócenie przy czerwonym świetle z równoczesnym wjechaniem na przejście gdy znajdowali się na nim piesi, wyglądało jak na filmach o wściekłych i szybkich. Coś co w konserwatywnej europie, wyglądało by na nadzwyczajną arogancje drogową a ilość uzyskanych przy tym punktów, zmusiła by kierowcę do ponownego egzaminu, tu była jak najbardziej czymś normalnym, i co ciekawe przez wszystkich akceptowanym, z radością obserwowałem jak inni użytkownicy drogi pozwalają wykonać manewr, podczas gdy na starym kontynencie został by potraktowany niespotykaną ilością klaksonów.
Droga trwała chwile, nawet nie zdążyłem się nacieszyć oglądając inne podejście do układu kierowniczego i pedału gazu.
Skręciliśmy w zaniedbaną uliczkę po czym chwile później zobaczyłem budynki Tuol Sleng, było kilka minut przed otwarciem, przejechaliśmy przez bramę i znaleźliśmy się w miejscu, kryjącym najgorsze koszmary z okresu panowania czerwonych kmerów.
Osoba nieświadoma tego co widzi, zobaczyła by budynek starej szkoły, z posadzonymi młodymi drzewami, w świetle porannego słońca nawet nie domyślała by się jaki ludzki dramat cierpienia, bólu i nieszczęścia rozgrywał się tutaj.
Ale już pierwsze pomieszczenie na trasie zwiedzania sprawia ból, nagle człowiek czuje, że ludzkie cierpienie zamknięte w pokoju sali zeznań, krzyczące rozpaczą, niespotykaną na skale świata. Stalowe łóżko, nie pozorne na pierwszy rzut oka, uruchamia tysiące myśli, boże co tu się działo, jak wyglądało cierpienie tych wszystkich nieszczęśników, którzy trafili do S21. Żelazne kramly blokujące ruchy kończyn, zmiażdżone kolana, połamane kości kończyn, krwawa rozprawa z bogu ducha winnym, wiadro czerwonej wydzieliny z ciała przesłuchiwanego, resztki życia w imię idei jednej wielkiej komuny z koszmarnego snu Pol Pota.
Czuję się tak jak pierwszy raz gdy widziałem niemiecki obóz w Oświęcimiu, ten sam strach, ten sam brak nadziei, to samo poniżenie w oczach więźniów. Skąd ja to znam, moja empatia daje mi się we znaki. Zaczynam zanurzać się w ból i strach. Upiorne sale z numerami więźniów wymalowanymi na ścianie sali, z krwawymi śladami rozpraw na murach i podłodze upewniają mnie, że to miejsce kaźni wielu tysięcy ludzi. Co najgorsze, miejscowi gdyby nie turyści, zapewne zapomnieli by o tym miejscu, tylko świadomość uzyskanego zysku z turystów oczekujących nie tylko ładnego hotelu i basenu, ale i potrzeby zwiedzenia miejsc, nie do końca wygodnych, zmusza do utrzymywania obozu S21 w stanie prawie nie naruszonym.
Tuol Sleng w dowolnym tłumaczeniu oznacza „zatrute wzgórze” lub raczej „wzgórze tych którzy zawinili” wobec Angkar „ Najwyższej Organizacji”. S21 było najbardziej tajnym organem Demokratycznej Kampuczei, litera S oznaczała „salę” a liczba 21 była kodem przypisanym służbie bezpieczeństwa. Oprawcy w S21 byli zazwyczaj dziećmi obojga płci w wieku około 15 lat, szkolone do roli strażnika, z biegiem dni stawały się coraz bardziej okrutne i zwyrodniałe wobec więźniów. Wymyślne tortury jak pompowanie wody do brzucha, wyrywanie paznokci, sutków, miażdżenie kończyn, czy elektrowstrząsy za pomocą elektrod przykładanych do oczu, genitaliów czy ust, nie wspominając już o topieniu czy nabijanie niemowląt na bagnet.
Tuol Sleng zostało odkryte przez wietnamskich fotoreporterów, którzy w czasie inwazji wojsk wietnamskich przeciwko Czerwonym Khmerom, po zajęciu stolicy Phnom Phen, i przeczesywaniu miasta, natknęli się budynek starej szkoły z napisem nad bramą „Umacniaj ducha rewolucyjnego, strzeż się podstępów i taktyki wroga, broń kraju, ludu i Partii”. Od razu natknęli się na pokoje z metalowymi łóżkami, na których jeszcze leżały zwłoki ludzi, z połamanymi kończynami, szarpanymi ranami i poderżniętymi gardłami, krew na podłodze była jeszcze lepka a ciała wciąż przymocowane do ciała metalowymi prymitywnymi kramlami. Widok jaki wtedy zobaczyli był przerażający, a zdjęcia które wtedy zrobili można zobaczyć w poszczególnych salach. Osoby wrażliwe doznają szoku.
Zresztą nie tylko oni udokumentowali tą straszną tragedie, także kaci Pol Pota robili to ze znakomitą dokładnością jak na tamte czasy, specjalny fotel na którym umieszczano więźnia, ustawiał głowę tak do zdjęcia by było widać twarz pełną strachu i goryczy, ramiona sciągnięte do tyłu, uświadamiają, że każdy podczas robienia mu zdjęcia miał związane ręce, nie tylko ojcowie, matki ale i dzieci, likwidowano w S21 całe rodziny w imię przywódcy który wymordował ¼ swojego narodu.
Pol Pot a właściwie Saloth Sar, jedno z wielu dzieci rolniczej rodziny miał pierwotnie zostać mnichem jednak po kilku latach nauk wyjechał na studia do Paryża, gdzie spotkał lewicowych intelektualistów, a styczność z Francuską Partią Komunistyczną podsunęła mu szalony plan stworzenia gospodarki chłopskiej. Po latach bezwzględnej walki Pol Pot wraz ze swoją organizacją odniósł zwycięstwo i wkroczył do stolicy Kambodży Phnom Penh. Tłum jeszcze nie zdążył skończyć wiwatów na cześć nowej władzy, a już dostał polecenie wymarszu z miasta. Radykalna rewolucja przybrała na sile.
Idea wiejskiej komuny, doprowadziła do szaleńczych działań nie spotykanych nawet w szczycie rewolucji kulturalnej za czasów Mao w Chinach. W ciągu kilkunastu godzin zamknięto szkoły, uczelnie, szpitale, kościoły, wiele instytucji państwowych, zlikwidowano pieniądz i wysadzono w powietrze bank centralny, zakazano własności prywatnej, niszczono wszystko co kojarzyło się z nowoczesnością, techniką postępem, nawet urządzenia medyczne ratujące życie zostały zniszczone. Obcokrajowcy dostali nakaz wyjazdu z kraju, wszyscy dyplomaci zostali skupieni w jednym miejsu i po weryfikacji odesłani do swoich krajów. Tą całą dramatyczną sytuacje obrazuje film Rolanda Joffe Pola Śmierci pokazujący prawdziwą historie khmerskiego dziennikarza Edith Prana, który w dramatycznych okolicznościach przeżył czas Pol Pota.
Ewakuacja dwóch milionów mieszkańców stolicy zajęła nie całe 3 doby, społeczeństwo stało się komuną wieśniaków, która musiał utrzymać się z tego co wyhoduje, nastąpiły cztery lata niewoli, nędzy, mordowania społeczeństwa, głodu i strachu.
Ideologia stworzyła stalinowską rolniczą komunę, pranie mózgu, miłość do Brata Numer Jeden jak nazywano Pol Polta, oddzielenie rodzin, małżonków, dzieci od rodzin i wychowywanie ich na żołnierzy wielbiących powszechną śmierć, powszechne czystki nie tylko wśród wrogów „Angkar” ale wśród członków Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej, terror stał się podstawowym narzędziem administracji.
Zgubą dla Pol Pota okazała się nienawiść i próba wymordowania mniejszości wietnamskiej. Wojska wietnamskie przekroczyły granice z Kambodżą i 6 stycznia 1979 dotarły do stolicy Kambodży Phnom Penh a Czerwoni Khmerowie uciekli w rejony północnej Kambodży.
Wracam na korytarze S21 moi przyjaciele gdzieś mi zniknęli, poranne słońce razi w oczy, puste sale wyłożone płytkami, balkony ogrodzone drutem kolczastym, plamy krwi do dziś nie zmyte, aż trudno uwierzyć, że w tym kompleksie budynków zamordowano ponad 17 000 ludzi a tylko kilku udało się ujść z życiem, nawa strachem obraz dzieci wyprowadzanych na tyły i rozstrzeliwanych, setki zdjęć wylęknionych ludzi, i co gorsza ich oprawców do dziś żyjących, nadal nie osądzaonych. W jednej z sal znajduje księgę pamiątkową, wpisuje kilka słów. W salach wyżej znajdują się mikroskopijne cele, wymurowane z krzywo położonej cegły, łańcuch w podłodze pokazują okropieństwo byłego reżimu, skrzynka na odchody i numer na ścianie dopełniają obrazu beznadziejnej sytuacji w jakiej znajdywali się tutaj więźniowie.
W jednej z dużych sal na ścianie widać napisy pozostawione przez jednego z więźniów, numery na ścianach uświadamiają jak stłoczone były ofiary, ale przerażające jest to co dostrzegam. Na murze widać wyraźnie dziury i ślady krwi spływającej do dołu jak by kogoś krzyżowano, patrzę moje myśli się kłębią, jestem coraz bardziej zdruzgotany tym co tu widzę.
Schodzę na dół i zaczynam zwiedzać ostatni budynek, znowu zdjęcia małych dzieci które tu zginęły, przyrządy tortur, obrazy olejne pokazujące koszmarne sposoby tortur, i mapa Kambodży ułożona z czaszek, dopełnia strasznego obrazu zniszczenia tego narodu.
Odnajduje przyjaciół w przedostatniej sali, aparaty pochowane, słowa wyciszone, myśli w głowie, brak poczucia czasu.
Wracamy do rzeczywistości dnia codziennego. Orientujemy się, że zamiast zwiedzać obóz 30 minut tak jak było w planie jesteśmy już w nim ponad godzinę, jeszcze tylko kilka ostatnich spojrzeń i wracamy do naszego młodego przewodnika. Opuszczamy to straszne miejsce, po wielkiej lekcji pokory wobec życia ludzkiego, po lekcji szacunku dla bliźniego, po lekcji o systemach totalitarnych i ich chorych systemach władzy.
Drogę na lotnisko przemierzamy szybko bez korków bez utrudnień ostatnie spojrzenie na Kambodżę kraj tak mocno dotknięty, wciąż leczący rany, gdzie żyją tylko młodzi ludzie na który twarzy często rodzi się miły, radosny i naturalny uśmiech, jak by nie zatruty historią.
Żegnamy się na lotnisku, mamy jeszcze kilka minut, kawa, odprawa, schodami do góry, mały piesek wącha czy nie wieziemy narkotyków, kamera internetowa robi nam zdjęcie, stempel w paszporcie i już jesteśmy na płycie lotniska.
Fokker 70 Vietnam Airlines odrywa się od pasa startowego i unosi nas nad Phnom Penh w kierunku Sajgonu, za kilkadziesiąt minut znowu kolejne wrażenia, ale Kambodża pozostaje w sercu i w umyśle – wiem, że jeszcze do niej powrócę.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.