Shira – Lava Tower – Baranco Camp.
Shira – Lava Tower – Baranco Camp.
Koszmary senne.
Śni mi się coś strasznego. Dziś nie pamiętam co, ale to okropne odczucie pozostaje do dziś. To było coś przerażającego. Podobno w nocy krzyczałem dwa razy tak mocno, że ludzie wychodzili z namiotów. Za drugim razem, tata przyszedł się zapytać czy wszystko w porządku. Dawno nie miałem takiej ciężkiej nocy.
Rano rozmawiam z Philipem o tym coś się stało. Tłumaczy mi, że to jeden z pierwszych oznak reakcji na wysokość. On podobno też miewa koszmary w trakcie pobytu na górze. Nie wiem czy to prawda, czy tylko mnie pociesza.
Kierunek Lava Tower.
To już się stało zwyczajem, ale znowu opuszczamy obóz jako ostatni. Wszyscy turyści już wymaszerowali, w obozie zostali tylko tragarze.
Kończą zbierać namioty i także ruszają w kierunku Lava Tower.
Ten dzisiejszy dzień jest w pełni poświęcony na aklimatyzację.
Wyjście z Shira Camp jest na wysokości 3750 m.n.p.m., do Lava Tower mamy około 7 km, które powinno się pokonać w około 4 godzin. Lava Tower znajduje się na wysokości 4600 m.n.p.m. Potem będzie czekać na nas zejście do obozu Baranco 3900 m.n.p.m.
Zrobimy przewyższenie, i zejdziemy na dół. To dobry sposób by organizm miał czas na przygotowanie się przed atakiem szczytowym.
Jest piękna pogoda, zostawiamy za sobą Shira i piękną widokowo trasą ruszamy lekko pod górę. Trasa delikatnie się wije, pomiędzy wielkimi głazami. Te kamienie wyglądają trochę jak porozrzucane przez olbrzyma kamienne kulki.
Philip trzyma spokojne tempo. Nie ma mowy o przyspieszaniu czy gonieniu. Dzisiaj do przejścia mamy w sumie 10 km. Z jednej strony to niby nie tak dużo, ale trzeba pamiętać, że jesteśmy już na dużej wysokości. Co jakiś czas robimy sobie przerwy na herbatę czy energetyczny batonik.
Zauważam, że Allan jako jedyny przewodnik nie ma okularów słonecznych. Gdzie masz okulary pytam. Mówi, że połamał na ostatniej wyprawie. Decyzja jest szybka. Wyjmuje moje zapasowe okulary i daje mu w prezencie. To tanie okulary z ciemnymi szkłami z Castoramy, kupione na dziale z odzieżą ochronną, były tanie, a miały spełniać rolę rezerwowych szkieł. Allan jest bardzo zadowolony, a na kolejnych obozach inni tragarze będą oglądać jego nowe okulary z zazdrością.
Samą Lava Tower widzimy już z daleka. Olbrzymia pozostałość gdy wulkan Kilimandżaro pluł na lewo i prawo lawą.
Choć podejście wydaje się proste, to po raz pierwszy czujemy pierwsze problemy związane z niedotlenieniem. Niby idziemy całkiem normalnie, ale lekkie przyspieszenie i już czuć w nogach i płucach. Kiedy tuptasz wszystko jest dobrze, ale spróbuj podbiec do zdjęcia, albo zrób szybki przysiad. Na tej wysokości zaczyna być już poważnie. Oczywiście dobre humory nas nie opuszczają. Otaczające nas widoki dostarczają nam dużo emocji i wrażeń.
Lava Tower – 4600 m.n.p.m.
W końcu docieramy do pierwszego celu. Jest wysoko 4600 m.n.p.m. Pamiątkowe zdjęcie i robimy sobie dłuższą przerwę.
Zresztą nie tylko my się tutaj zatrzymujemy, robią to wszyscy pozostali turyści. My siadamy na skałach i jemy lunch.
Obserwuje jednak z boku inne grupy. Na czas posiłku, tragarze rozbijają dla nich namiot, rozkładają w środku stoliki i ustawiają krzesła. Zastanawia mnie taki rodzaj turystyki. Czy to jest normalne, by tak wysoko w górę, dla czyjejś wygody zabrać mu taborecik i stolik do jedzenia. Czy ci ludzie nie są w stanie przez 6 dni jeść na kamieniu lub kocyku w namiocie ?
To prowokuje pewną dyskusję.
Pytam się Philipa co o tym sądzi. Jego ogólna opinia jest podobna do mojej. Też uważa, że to głupie i bez sensu. To trochę taki zbędny luksus, może nawet fanaberia. Ale jeśli spojrzysz z drugiej strony, to zobacz jakie mamy w Tanzanii bezrobocie – tłumaczy. Każdy taki detal wymaga kolejnego tragarza, czyli kolejnej osobie dajemy pracę. Te namioty, stoliki i krzesła są dla biur podróży sprzedawane w pakiecie. Turyści często nie mają na to wpływu.
Tak samo jak przenośna toaleta. Tego ani ja, ani Philip nie rozumiemy. To chyba najgorsza robota na trekkingu. Za grupą ludzi podąża młody mężczyzna niosący WC. Jeśli komuś przyjdzie potrzeba, to rozkłada się dla niego toaletę w specjalnym namiocie. Biorąc pod uwagę, że pomiędzy obozami nie ma wielkich odległości, co jakiś czas są gdzieniegdzie latryny to kosmicznie bzdurnym pomysłem wydaje się przenośny kibel. Zresztą teren też jest taki, że jak komuś się bardzo zachce to może iść za kamień. Obserwowałem jak takie urządzenie jest czyszczone przez chłopaka, i muszę przyznać, że to straszna praca.
Obóz powoli pustoszeje, my też zbieramy plecaki z ziemi i kierunek obóz Baranco.
Lava Tower był dziś naszym najwyższym punktem. Czas zejść trochę niżej.
Kiedy schodzimy do doliny, po lewej stronie wyłania się ogrom Kilimandżaro.
Dach Afryki do tej pory widzieliśmy z tylko z daleka, gdzieś na horyzoncie. Teraz zaczynamy być bardzo blisko. Mamy szczęście do pogody, widok oszałamiający, wręcz powalający na kolana.
Dla takich chwil warto żyć.
Wychodzimy z doliny, na ostatnie mniejsze wyniesienie i przed nami długie zejście do obozu.
Chcę zostać sam na chwilę, by nakręcić film. Philip na początku nie chce się zgodzić. W końcu jednak odpuszczają i zostawiają mnie samego na wielkiej przestrzeni.
Uczucie jest niesamowite. Brak słów by powiedzieć coś mądrego na filmie.
W końcu z daleka dostrzegamy obóz. Oparty o ścianę Baranco, która z tej odległości wygląda na bardzo stromą.
Mijamy piękne drzewa, które rosną tylko na zboczach Kilimandżaro. Obowiązkowo zdjęcie.
Obóz Baranco – 3900 m.n.p.m.
W końcu wchodzimy do obozu. To chyba największy obóz na trasie Machame. Tutaj spotyka się kilka tras. Jest tu rozbita olbrzymia ilość namiotów. W obozie panuje olbrzymi gwar. Po reklamach na namiotach widać jak wiele różnych firm trekkingowych tu operuje. Od małych grup jak nasza, po grupy gdzie łącznie może iść nawet ponad 60 osób.
Oczywiście musimy sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie pod tablicą i wpisać się u strażników do książki.
Nasze namioty są rozbite najbliżej ściany Baranco i olbrzymiego masywu Kilimandżaro.
To, że nie myjemy się od paru dni, w zasadzie przestało mi dokuczać, ale bardzo swędzi mnie twarz. Nie ogolona od kilku dni, wprowadza mnie w duży dyskomfort. Mam niecny plan by się ogolić. Kucharz daje nam wodę w misce, mamy się umyć przed kolacją. Oczywiście wody jest tyle co nic, ale starcza to do ogolenia. Wprowadzam swój plan w życie. W dużym chłodzie rozbieram się do rosołu i zaczynam się golić. Wchodzący do obozu turyści wskazują na mnie palcami i się śmieją. Jest dość chłodno. Operacja kończy się sukcesem. Ogolony na prawie 4000 m.n.p.m. czuję się świetnie.
Dzwonimy do Polski.
Do tej pory nie udało nam się skontaktować z rodzinami w Polsce. Kiedy znowu dostrzegamy grupkę ludzi dzwoniących z jednego miejsca, postanawiamy po raz kolejny spróbować. Stajemy wśród wielu i próbujemy wysłać sms. Niestety znowu porażka, choć sieć jest dostępna. W końcu wciskamy zieloną słuchawkę i ku naszemu zaskoczeniu po drugiej stronie odzywa się mama. Szybka wymiana zdań, całusów i pozdrowień. Wracamy do naszego namiotu.
Powoli zbliża się zachód. Przewiało popołudniową mgłę, a przed nami stoi nasz cel. Gigantyczna góra, mieni się w ostatnich promieniach słońca. Piękne tło na zdjęcie.
Słońce zachodzi, a w obozie momentalnie robi się ciemno i zimno. Dostajemy kolację i czas odpocząć. Choć w ciemnościach z wielu namiotów dobiega śmiech, rozmowy, a nawet może i odgłosy imprezy, to my postanawiamy spać.
Przed nami ostatnia spokojna noc. Rano zacznie się 36 długich godzin, z niewielką przerwą na sen. Dla wielu to największy wysiłek w życiu. Rano zaczniemy sprawdzian, czy lekcje z budowania formy odrobiliśmy dobrze, czy nasze nogi i głowa dadzą radę.
Ale teraz czas na sen, ubrani bardzo ciepło, nawet w czapki wsuwamy się na nasze śpiwory i błyskawicznie zasypiamy. Pełni nadziei i obaw, gotowi na wyzwanie.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.