Serengeti – miejsce, gdzie ziemia ciągnie się w nieskończoność.
Serengeti.
Gdzieś 355 km od Aruszy, w rejonie Wielkich Jezior Afrykańskich znajduje się jeden z najpiękniejszych parków narodowych na świecie, to właśnie Serengeti.
Mijamy pierwszą bramę wjazdową. Musimy dokonać opłat za park Serengeti i Ngorongoro.
Po drodze do Króla Lwa i tak zatrzymamy się na pierwsze zdjęcie by z góry zobaczyć największy na świecie krater Ngorongoro.
To cudo wygląda oszołamiająco. Wrócimy tu za dwa dni i zjedziemy na dół.
Kolejna brama, tym razem stojąca samotnie pośrodku niczego. Znowu stajemy na kilka zdjęć. Nie wiadomo skąd ale pojawiają się dzieci z pomalowanymi twarzami.
Nie wiem czy mam się bać, czy wnieść opłatę za zdjęcie. Na wszelki wypadek nie robię jednego i drugiego.
Ostatnia trzecia brama, to już prawdziwy wjazd do Serengeti. Strzeżona przez wielu strażników, z których większość jest uzbrojona. Mamy tu krótką przerwę na posiłek, przy okazji wspinamy się na pobliski pagórek.
Wjeżdżamy do parku.
O ile do tej pory nie było widać dzikich zwierząt o tyle od tego momentu na każdym kroku spotykamy się z naturą.
Co roku park odwiedzany jest przez ponad 350 000 turystów. Większość w olbrzymich terenówkach podąża śladami dzikich zwierząt. Serengeti jest jednym z najbardziej popularnych miejsc na świecie do odbywania safari. Nie dziwi mnie to.
Przez 200 lata rejon Mara, (w którym znajduje się dzisiaj Park) był miejscem wypasania bydła przez Masajów. Tamtejsze plemię nazywało to miejsce – niekończącym się równinami.
W roku 1892 pojawiła się tu pierwszy Europejczyk – Austriak Oskar Bauman, i to właśnie on jest uznawany za odkrywcę Serengeti.
Sam park zajmuje powierzchnię 14 750 km2 – to łąki, sawanny, lasy i łęgi.
Wieczna migracja.
Pewnie słyszeliście, że park słynie z wiecznej migracji zwierząt. Mieszka tu ponad milion antylop gnu, rozproszonych w mniejszych stadach. Wraz z nadejściem pory suchej, ( około maja) zwierzęta masowo migrują na południe i wschód regionu, gdzie panuje pora deszczowa. Zwierzęta muszą dotrzeć do miejsc bogatych w pokarm i wodę. Kiedy sytuacja się odwraca, antylopy wracają do parku.
W czasie migracji zwierzęta narażone są na wiele niebezpieczeństw. Lwy, hieny i krokodyle tylko czekają na dostawę świeżego mięsa. Milionowe stado jest przez cały rok w drodze. W jedną stronę gnu pokonują nawet do 3000 km, co czyni je jedynymi ssakami lądowymi, pokonującymi tak duże odległości w poszukiwaniu pokarmu.
Z otwartym dachem.
Nasz kierowca otworzył nam dach samochodu. Widok na okolicę mamy wspaniały. Nie tylko możemy patrzeć przez otwarte okno, siedząc na siedzeniu, ale też w razie potrzeby wstać i podziwiać wszystko z góry.
W ruch idą aparaty. Nasze głowy obracają się jak radar.
Sceneria w jakiej się znajdujemy jest obłędna. Kolory natury, samotne drzewa, zwierzęta i brak cywilizacji.
W moich podróżach zazwyczaj nie pasjonowałem się roślinkami czy zwierzakami. W tym miejscu nabiera się respektu dla natury.
Nasz kierowca ciągle używa radia CB, dzięki temu wie, gdzie aktualnie ktoś widział ciekawe scenki.
To co Disney pokazał w filmie „Król Lew” tu dzieje się w każdej chwili.
Pasące się antylopy czy gazele. Lwy wypoczywające w cieniu drzewa. Wędrujące słonie czy moczące się w wodzie hipopotamy. Ogrom tego zjawiska pozwala zrozumieć potęgę przyrody, gdzie jesteśmy tylko jej niewielkim fragmentem.
Nie sposób tu opisać wszystko co mi widzieliśmy, bo ilość krótkich historii była olbrzymia.
Zapach mięsa.
W pewnym momencie zajechaliśmy w pobliże drzewa. Poczuliśmy specyficzny zapach, coś jak psujące się mięso. Naszym oczom ukazała się śpiąca lwica z małymi. Ale skąd ten zapach ? Dopiero po chwili zrozumiałem, że rodzinka jest po obiedzie i sobie odpoczywa. Dorosła lwica miała na pysku ślady krwi. Pewnie jakaś gazela skończyła dziś swój żywot.
Walka o teren.
Inna scenka, to moment gdy mogliśmy obserwować jak lwice i lamparty przepychają się o teren. Oczywiście to lamparty miały pietra i bacznie obserwowały lwice. Stojąc w otwartym dachu wielkiej terenówki patrzyłem z góry jak się wzajemnie badają i podchodzą. Cóż za interesujący widok. To wszystko uświadamia mi, że tu każdy walczy o przetrwanie, teren i życie. W końcu i tak lamparty przegrywają i uciekają w wysokiej trawie.
Walka na śmierć i życie.
Zwierzęta nie zwracają uwagi na wielkie jeepy przemierzające ich teren, pewnie są do tego przyzwyczajone. Choć co jakiś czas widzimy zabite zwierzę i nie robi to już na nas większego wrażenia, o tyle scena gdy lwica na naszych oczach goni koziołka, który resztkami sił walczy o życie odciska nam się na zawsze w pamięci. Przejmująca scena. Oprawca w końcu dopada swoją ofiarę, łamie kark, rozpruwa brzuch i wyciąga wnętrzności kilka metrów od naszego auta. Prawo natury. Lwica jest potwornie zmęczona, siada obok ciała koziołka i w olbrzymi upale dyszy jak by miła wypluć płuca.
Obóz.
Po całym dniu, zajeżdżamy do naszego obozu. Namioty w których będziemy spać, już są rozbite. W pobliskich budynkach kucharze szykują posiłki dla każdej z grup.
Niepokoi mnie, to że obóz jest niczym nie ogrodzony.
Po pysznej kolacji, nadciągają granatowe chmury.
Nasz przewodnik z zdziwieniem oznajamia, że nie pamiętam burzy nad Serengeti. Błyski są olbrzymie, zrywa się wiatr.
Wiemy już, że żartów nie będzie. Ulewa jest gigantyczna. Nasz namiot zalewa w połowie woda, materace zamieniają się w tratwy. Mamy szczęście, bo namiot naszych niemieckich koleżanek płynie przez plac, zresztą połowa namiotów na polu kończy w podobny sposób. Przywracanie ładu w obozie trwa do północy.
Kiedy idziemy w nocy do toalety, z trudem stawiam kolejny krok, myśląc o tym, iż w koło znajduje się tyle dzikich zwierząt. W zasadzie zastygam w bezruchu, czekając na moją dziewczynę. Strach ma wielkie oczy, ale lew jeszcze większe kły.
O poranku nasz przewodnik tłumaczy nam, że zwierzęta raczej do ludzi się nie zbliżają, ale jakoś mu nie ufam.
Poranek.
Przy kubku gorącej kawy, toście z miodem, staramy się otworzyć oczy i dobudzić. Nieludzka godzina pobudki to część planu. Mamy zobaczyć wschód słońca w Serengeti.
Wsiadamy do naszego jeepa i ruszamy. Jest bardzo zimno, niby środek Afryki, a poranny chłód przebija się przez bawełniane bluzy.
Faktycznie wschód jest przepiękny i daje nam dużo radości. Wszystkie zwierzęta są już na nogach. Wychodzi na to, że to ludzie śpią najdłużej. Choć mówi się że Król Lew sypia po 20 godzin na dobę.
Scenariusz zwiedzania parku o poranku jest podobny do tego, co widzieliśmy dzień wcześniej. Nasz kierowca wywołuje kumpli przez CB i wymieniają się informacjami, co i gdzie. Z daleka spotykamy żyrafy, najmniejszą gazele świata czy geparda wciągającego na drzewo zabitego koziołka.
Pojawiały się też małpy, a hipopotamy wciąż moczą się w wodzie.
Toaleta.
Już o tym wspominałem, że w czasie zwiedzania, nie jest tak prosto wyjść za potrzebą. Opuszczenie auta jest prawie niemożliwe. Wszędzie dzikie zwierzęta. Nikomu nie polecam sikania w takich warunkach. Dobrze jest przed safari jeszcze w obozie dokładnie skorzystać z toalety. Choć dla mnie jest pewnym zaskoczeniem, że na takim pustkowi, w końcu trafiamy na przybytek.
To miejsce to trochę jak by punkt widokowy. Na lekkim wzniesieniu znajdują stoliczki, kilka tablic informacyjnych i właśnie wspomniane toalety. Ciekawostką jest to, drzwi są zablokowany w taki sposób, by zwierzęta w prosty sposób nie dostały się do środka. Od taka ciekawostka.
Wyjeżdżamy z Serengeti.
W połowie dnia wracamy na lekki obiad do obozu, pakujemy nasze rzeczy i opuszczamy park.
Nie znam się na papierkowej robocie w Tanzanii, ale nasz kierowca utyka na bramie parku. Czekamy na niego prawie godzinę. Tempo pracy urzędników państwowych doświadczyliśmy już w porcie lotniczym, więc w sumie nic mnie już nie dziwi. Hakuna matat wiecznie żywa.
Uświadamiam sobie, iż po takich dwóch dniach już nigdy nie pójdę do ZOO. Ogrom, kolor, ilość i przeżycia, w te dwa dni dały mi tyle, że gdybym miał porównać ZOO do Serengeti to jedyne co mi przychodzi na myśl to kałuża i ocean.
Wioska Masajów.
Kiedy jedziemy w kierunku Ngorongoro nasz kierowca pyta, czy mamy ochotę odwiedzić wioskę Masajów. Nic nie ma za darmo. Koszt zwiedzania to 10 USD od osoby. Zwyczajowo jestem wyczulony na takie atrakcje, bo spodziewam się udawanego folkloru.
Nie mamy jednak wyboru, na naszej trasie to jedyna taka możliwość. Zatrzymujemy się.
I jest trochę tak jak myślałem, pierwszy pojawia się księgowy wioski. Kasuje 50 USD za naszą piątkę, nasze niemieckie towarzyszki zdecydowały się w ostatniej chwili.
Potem wszyscy dorośli mieszkańcy wioski ustawiają się przed nami i zaczynają śpiewać i podskakiwać. Ubrani na kolorowo wyglądają jak z programu w National Geographic.
Zapraszają mnie do wspólnych podskoków. Wydaje mi się, że skaczę jak oni, ale po kilku chwilach ledwo dyszę, podczas gdy oni sprawiają wrażenie zrelaksowanych. Dowiem się też później od moich przyjaciół, że oni skakali lekko, a ja jak prostopadłościan.
Na koniec proponują nam spacer po wiosce, na początek szkoła. W zasadzie to jeden mały domek zrobiony z patyków. Choć jest po godzinie 16:00 dzieci siedzą w szkolnych ławkach, ich twarze i dłonie są ubrudzone od kurzu. To świadczy o tym, że dzieci zostały oderwane od zabawy i na chwilę zagonione do szkoły by udawać lekcję, od taka gra pozorów dla białych. Wisienką na torcie tej szkoły jest znajdująca się po środku skarbonka na dotację.
Następnie przewodnicy nas rozdzielają, mamy zwiedzić domki, a one są zbyt małe by można je było zobaczyć w grupie. Wyczuwam podstęp.
Kiedy trafiam do wnętrza domku, mój przewodnik pięknie opowiada mi o życiu w takim domku. Tu palenisko, tam okienko. Tu śpi ojciec, tu chłopcy, a tam mama i dziewczynki. Faktycznie chatka mała, palenisko ciepłe, więc pewnie ktoś tu mieszka na co dzień. Po chwili jednak chłopak blokuje mi wyjście i wyciąga do mnie rękę. Mówi czy mógłbym wesprzeć jego naukę dając mu 10 USD. Czuję się trochę osaczony. Mówię, że w domku jest ciemno i musimy wyjść do światła. Chłopak daje się przekonać, kiedy znajduję się na zewnątrz szybko kierują swe kroki do naszego auta. Pół wioski biegnie za nami z wyciągniętymi rękoma. Wskakujemy do auta, czujemy się osaczeni, ale bezpieczni. Nasz kierowca uruchamia silnik i wyjeżdżamy z wioski.
Wiem, że ludzie na świecie są biedni. Wiem, że ktoś żyjący na skraju Tanzanii nie cierpi na nadmiar gotówki, ale to był taki moment kiedy poczułem się jak wielki biały bankomat. Biorąc pod uwagę, że wszędzie w Tanzanii ciągle wręczasz komuś napiwki i łapówki, każda taka kolejna sytuacja wywołuje u Ciebie odruch obronny. Może się zdarzyć, że w pewnym momencie odmówisz osobie potrzebującej pomocy.
Opuszczamy rejon Serengeti i na noc jedziemy w pobliże krateru Ngorongoro.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.