Sri Lanka – Kandy, Pinnawala i okolice.
Sri Lanka – Kandy, Pinnawala i okolice.
Poranek w Kandy jest pełen słońca. Schodzimy na taras na którym jest śniadanie. Trzeba przyznać, że właściciel hotelu wie jak zadowolić gości. Naleśniki, jajecznica, kiełbaski, arbuzy i kawa a wszystko podane z uśmiechem na twarzy.
Z tarasu roztacza się piękny widok na dolinę Kandy, po dachach biegają małpy a my bez pośpiechu jemy śniadanie. Nasz kierowca motorikszy będzie po nas za godzinę mamy sporo czasu.
Ustaliliśmy chyba około 25 USD za cały dzień wożenia po Kandy i okolicy. Kierowca jest o czasie. Jego motoriksza w porównaniu do tych na ulicy jest o wiele bardziej zadbana, czystsza, a nasz przewodnik mówi dobrze po angielsku.
Ruszamy i od razu dostajemy pytanie o wytwórnię i sklep z wyrobami z drewna. Nie lubię tego typu atrakcji, ale z grzeczności się zgadzam. Okazuje się jednak, że nie jest to nastwiony tylko na handel sklep, udający, że wyrabiają coś z drewna ale faktycznie miejsce gdzie powstają różne cudeńka. Można coś kupić na miejscu, albo zamówić z dostawą do Europy. Miła pani opowiadam nam o rodzajach drewna i pokazuje rzemieślników, którzy zamieniają kawałki drewna w piękne, często nie spotykane arcydzieła. Kupiliśmy piękne drewniane miseczki.
Przy wyjściu czekają na nas handlarze magnesami na lodówkę, twardo się z nimi targuję w końcu dobijamy targu. Kierowca się śmieje, mówi, że widać, że nie pierwszy raz jestem w Azji i wiem jak się targować.
Jedziemy na punkt widokowy z którego rozciąga się piękny widok na dolinę Kandy. W oddali widzimy posąg białego Buddy, górujący nad miastem. Widok jest całkiem miły ale nie powala na nogi. Znowu sporo handlarzy, różnego rodzaju wyrobami. Kilka autobusów z turystami. Ale jakiegoś wielkiego tłoku nie było.
Kolejnym punktem naszego zwiedzania to cmentarz Garnizonowy. Są tu groby najwcześniejszych przybyszów z Wielkiej Brytanii, a także ofiary pierwszej i drugiej wojny światowej. Sporo Anglików, Włosi , Hindusi, Francuzi. Cmentarz uchodzi też za jeden z najładniejszych cmentarzy wojskowych, o ile tak można określić cmentarz. Trzeba przyznać, że miejsce jest wyjątkowo zadbane a groby otoczone dbałością i szacunkiem. Podobno co jakiś czas jeszcze pojawiają się rodziny ofiar by złożyć hołd ludziom poległym na tej ziemi. Oglądamy tabliczki z napisami, a opiekujący się cmentarzem ogrodnik oprowadza nas po najważniejszych miejscach cmentarza, opowiadając nam o historii tego miejsca przy poszczególnych grobach.
Sri Lanka słynie także, z wyrobów jubilerskich. Mamy związany z tym pewien plan. Prosimy kierowcę by zawiózł nas w odpowiednie miejsce. Odwiedzamy schowany przed turystami punkt. Nie ma tu sklepu a jest poważna wytwórnia biżuterii. Idziemy wybierać i negocjować. A ja zostaję poczęstowany herbatą, prosto z Sri Lanki a jakże, do tego mleko i słodki papierosek. Po 30 minutach wszyscy są zadowoleni. Transakcja kupna-sprzedaży dokonała się i krzywa popytu przecięła krzywą podaży, a cena jako aparat porządkujący potencjalny chaos na rynku ten chaos uporządkowała.
Zadowoleni z zakupu i ubożsi o dolary ruszamy dalej.
Zaglądamy po drodze do prostej fabryki herbaty. Tym razem jest to mała atrakcja turystyczna, wraz z przyległym sklepem. Jak się produkuje herbatę ? Chyba widzieliście w reklamach Teekane albo Liptona to powinniście wiedzieć. Krzewy herbaty nie są wysokie tak do połowy ciała,
może lekko wyższe, zachwycone swoim szczęściem herbaciarki zrywają tylko górne listki aby ta herbata z reklamy dogodziła podniebieniom bogaczy z Europy leniwie leżącym przed telewizorem. W rzeczywistości krzewy herbaty są bardzo twarde u dołu i kłujące, praca przy nich wcale nie jest miła, stojące cały czas w słońcu, kobiety z najniższej kasty społeczeństwa zrywają od górne listki. Jest to najgorzej chyba opłacana praca, więc w sumie nic miłego, i wcale nie przypomina to wspaniałych reklam herbaty. To jak już nazrywają tych listków sporo to one, te listki trafiają do fabryki gdzie są odpowiednio przerabiane.
Troszkę o rodzajach herbaty:
Herbata czarna:
Otrzymywana jest w wyniku czterech procesów – więdnięcia, skręcania, fermentacji i suszenia. Czarną herbatę zwyczajowo dzieli się na następujące kategorie:
Pekoe, Orange Pekoe, Flowery Orange Pekoe – różne rodzaje małych liści z górnej części krzewu; według miłośników herbaty to one umożliwiają zaparzenie najlepszego napoju.
Broken Pekoe, Broken Orange Pekoe – jak wyżej; liście mechanicznie łamane podczas produkcji.
Souchong – duże liście herbaciane, zbierane z reguły z dolnej części krzewu.
Pył herbaciany – najgorszy rodzaj „surowca”. Używany do produkcji herbaty ekspresowej.
Najbardziej popularne gatunki czarnej herbaty: assam, yunnan, darjeeling, ceylon.
Herbata zielona.
Herbata zielona powstaje z liści niepoddanych fermentacji – natychmiast po zerwaniu przeprowadzany jest proces suszenia. Dzięki temu przechowuje ona więcej cennych składników od czarnej herbaty lub ulunga. Jest też delikatniejsza w smaku od czarnych herbat
Herbata biała
Powstaje z młodych pączków, które jeszcze nie zdążyły się rozwinąć. Zebranie takich pączków możliwe jest jedynie na wiosnę. Krzewy, z których powstać ma biała herbata, są czasami dodatkowo chronione przed słońcem – ma to zapobiec wykształceniu się chlorofilu. Pączki następnie więdną i są suszone. Herbata ta produkowana jest głównie w Chinach. Herbata biała ma odcień lekko srebrnawy, a po zaparzeniu ma kolor jasnosłomkowy.
Jest sporo innych gatunków herbaty. Ale nas najbardziej interesuje czarna i zielona.
Pani przewodnik po fabryce herbaty pokazuje nam wszystkie etapy produkcji czarnej herbaty. Proste te wszystkie maszynki, pewnie mógł bym takie w garażu skonstruować, potrzebował bym tylko klimatu i krzewów herbaty przy domu a zmieniła bym zawód i został mistrzem parzenia herbaty.
Po całym show idziemy do sklepu gdzie nabywamy kilka paczek herbaty. Siadamy też przy stoliczku, i wypijamy herbatę z duża ilością cukru. Generalnie nie słodzę, ale ta jest pyszna. Pytają czy dolać mleka odmawiam. Gdy pytam czy mają cytrynę do herbaty, są zaskoczeni pytaniem, że tak można pić herbatę.
Tą herbatę, którą kupiliśmy na Sri Lance mamy do dziś i pijemy tylko w weekendy albo częstujemy gości – to najlepsza herbata jaką w życiu piłem i nie ma w tym cienia przesady. Jeśli będziecie na Sri Lance to obowiązkowy zakup.
Na chwilę po drodze zaglądamy jeszcze na pola herbaty. Kobiety zrywające herbatę, chętnie pozują do zdjęcia, są świadome tego, iż po zakończonej sesji będę musiał zapłacić im za zrobienie tych kilku fotografi. Kilka chwil, kilka ujęć i płacę, wydawało mi się, że sporo kwotę jak za 3 minuty robienia zdjęć, początkowo Panie między sobą kłócą się o pieniądze, potem przechodzi to w szarpaninę, a na koniec zaczynają złorzeczyć na mnie robi się nieprzyjemnie. Czar smacznej herbaty z reklamy prysł. Rozczarowany schodzę z pól herbaty, mój kierowca, który był świadkiem, zdarzenia mówi, żebym się nie przejmował, że one tak zawsze, ale niesmak pozostaje.
Naszym kolejnym celem jest Sierociniec dla Słoni w Pinnawali. Mieszkają tu słonie, które ucierpiały w czasie wojny domowej, lub też zostały pokrzywdzone w inny sposób przez człowieka.
Coraz więcej też słoni rodzi się na miejscu i można podziwiać małe słoniątka. Wejście jest płatne około 2500 rupii i do tego dodatkowa opłata za robienie zdjęć. Warto zaplanować godziny odwiedzin tak, by trafić na moment gdy słonie są prowadzone nad rzekę gdzie się kąpią – podobno piękny widok. My niestety trafiamy na dzień kiedy nie jest to przewidziane. Sama opłata za wejście też do tanich nie należy, ale tak jest na Sri Lance, że obcy płacą za atrakcje dość spore stawki.
Na wstępie już zaczepiają nas panowie z opieki słoni, proponują by zrobić sobie zdjęcie ze słoniem. Domyślamy się, że po zdjęci zaproponują co łaska.
Obok stoi wielki samotny słoń, przypięty 1,5 łańcuchem. Pytam dlaczego jest tak uwięziony, przecież to schronisko ma o nie dbać, a nie trzymać jak w klatce. Odpowiadają, że to stary słoń i bywa agresywny i muszą go tak trzymać. Z oczu słonia widać smutek, jakiś żal, a ja nie za bardzo wieżę w opowieści panów z kijami.
W parku jest, jak by umowna linia, której nie wolno przekraczać, a za którą swobodnie żyją słonie. Można do nich podejść na około 5 metrów i zrobić zdjęcia lub podpatrzeć na ich zachowanie. Można też za dodatkową opłatą wejść z przewodnikami w park, bliżej słoni.
Siadam sobie spokojnie, blisko słoni w palącym słońcu i robię zdjęcia. Słonie przyszły do wody, oblewają się, charczą , bawią – są bardzo zadowolone. Malutkie słoniki pod opieką chlapią wodą gdzie się da.
O pełnej godzinie jest pora karmienia. Podchodzimy do zadaszonego placu, który oblegany jest przez turystów. Zaczyna się komercyjny pokaz, trochę jak w cyrku. Facet z wielką butlą mleka biega około małego słonia, który przywiązany łańcuchem nie może trąbą dosięgnąć butelki.
Festyn trwa dalej i kto zapłaci może małego słonika podrażnić butelką mleka a potem go nakarmić. Mi jakoś to nie odpowiada, czuję w tym fałsz. Ludzie są rozbawieni. Gorycz przepełnia koło gdzie są dorosłe słonice, przywiązane łańcuchami jak na wystawie, a przy nich tulą się malutkie słoniki.
Miał to być park słoni, schronisko, przytułek gdzie pokrzywdzone przez ludzi słonie, są chronione i żyją sobie w naturalnych warunkach. Tym czasem zobaczyliśmy , coś pomiędzy zoo a cyrkiem.
Kiedy dzielę się swoimi postrzeżeniami z kierowcą przyznaje mi rację.
Zaczynamy wracać w kierunku Kandy. Po drodze kupujemy grillowaną kukurydzę, a potem arbuza.
Potem dopada nas deszcz. Nasz kierowca opuszcza zasłonki w swojej motorikszy i tak jedziemy dalej oglądając okolice Kandy w deszczu.
Dojeżdżamy do „ogrodu z ziołami” – kierowca zapytał czy chcemy zobaczyć. No to chcemy. Na początku myślałem, że to kolejna naciągaczka dla turystów, i pewnie w jakiejś części była, ale trzeba przyznać, że ogród był bardzo dobry i pokazywał wiele odmian roślin hodowanych na Sri Lance. Miły pan ze spokojem bez pośpiechu pokazywał nam i objaśniał jak rośnie dziki ananas, cynamon, pieprz i wiele innych. Pokazał nam jak się robi naturalny krem do depilacji, po tym pokazie moja lewa noga przez miesiąc była łysa.
Na koniec zaprowadził nas na demonstrację kilku specyfików, a za nim się zorientowaliśmy jego asystenci zerwali z nas koszulki i zaczęli nas nacierać jakimiś pachnącymi i rozgrzewającymi olejkami.
Wychodząc oczywiście trafiliśmy do sklepu dla turystów. Cóż tak to bywa, każdy z czegoś żyje. Zakupiliśmy grzecznościowo jeden specyfik.
Ostatnim punktem zwiedzania była „Świątynia Zęba” (wstęp płatny 1000 rupi, trzeba mieć odpowiedni strój a zwiedzamy na boska, buty zostawia się przed świątynią) – jak sama nazwa mówi, znana jest z tego, iż znajduje się w niej relikwia Buddy w postaci zęba. Budda po śmierci był skremowany, a w wśród jego prochów znaleziono ząb i to jest właśnie najważniejsza relikwia w świecie buddyzmu, dlatego przyjmuje się, że jest to najważniejsze miejsce buddyzmu na świecie.
Relikwia Zęba przyciąga pielgrzymów nie tylko z całej Sri Lanki ale także całej Azji i całego świata buddyzmu. W latach dziewięćdziesiątych zdetonowano przed nią tamilską bombę, dlatego teraz wejście jest dość mocno chronione. W przeszłości kto miał relikwię Zęba Nauczyciela, miał prawo do panowania wyspą w wymiarze religijnym i politycznym. Świątynia z zewnątrz nie jest imponująca. W środku też może zaskoczyć niewielkich rozmiarów dziedziniec. Relikwia zęba jest przechowywana na piętrze w pomieszczeniu, które otwiera się tylko na puja (trzy razy dziennie). Ząb spoczywa w zamkniętym złotym relikwiarzu, a zobaczyć go mogą tylko najznakomitsi goście. My niestety nie byliśmy takimi gośćmi i zęba Buddy nie zobaczyliśmy.
To już koniec naszego zwiedzania Kandy. Jeszcze tylko jakaś kolacyjka gdzieś na ulicy, już nie w Devonie. Potem małe zakupy alkoholowe. Z tym się wiąże pewien problem. Alkohol na Sri Lance sprzedawany jest w osobnych sklepach, zazwyczaj na zapleczu w takim zakratowanym punkcie. Nie jest sprzedawany kobietom. A lankijskie kobiety w ogóle nie zbliżają się w okolice sklepu. Lankijscy faceci przed sklepem trzęsą się z wrażania, naprawdę to dziwnie wyglądało w Kandy.
My na próbę kupiliśmy lokalne piwo, nie za dużo bo jutro dalsza część zwiedzania Sri Lanki.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.