Amsterdam wciąga mnie.
Amsterdam wciąga mnie.
Zadzwonił przyjaciel . Nie widzieliśmy się ponad dwa lata. Rozrzuceni po częściach Europy rozmawiamy jak by się tu zobaczyć. W zasadzie bez planu, żartujemy, a może tam, a może tu.
A w Amsterdamie byłeś pytam ?
Byłem, ale służbowo, nic nie widziałem.
Padło na Amsterdam. Jest kilka sposobów jak się tam dostać, można autem jakieś 1200 km, można liniami WizzAir z Pyrzowic do Eindhoven, a potem autobusem za 160 pln w dwie strony.
Ja wybrałem lot z Krakowa Eurolotem. Może i trochę wcześnie bo o 6:30 ale przynajmniej bezpośrednio do stolicy Holandii. Co ciekawe cena biletu Wizz i autobusu z Eindhoven sumarycznie była taka sama jak bilet na Eurolot. Autostrada tak wcześnie rano była pusta, po 45 minutach byłem na lotnisku. Szybka odprawa, chwila oczekiwania i lot.
Fajnie i pozytywnie zaskoczył mnie Eurolot, miła załoga na pokładzie, jakiś niewielki poczęstunek i Pan Kapitan, który przez kilka minut bardzo ciekawie opowiadał, którędy polecimy, na jakiej wysokości, jaką się spodziewa pogodę, czuć było, że mu zależy by zainteresować pasażerów tym co się będzie działo. A nie jak czasami można usłyszeć „dzień dobry, mówi kapitan, polecimy i wylądujemy, dziękuje” . Na pokładzie były też rozdawane ipady do zabawy w czasie lotu. Samolot nie był pełny, ale generalnie lot był obłożony. Myślę, że dobrze wybrałem.
Amsterdam przywitał mnie deszczem, wielkie stalowe krople rozmazywały się na szybie samolotu.
Schiphol, bo tak się nazywa lotnisko w Amsterdamie, jest połączone z miastem koleją. Dojazd do centrum miasta jest bardzo prosty , po odebraniu bagaży idziemy w kierunku kolejki do miasta, zejścia do peronów pod lotniskiem są dość dobrze oznaczone, a przy nich jest budka z informacją.
Obok po lewej są automaty do zakupu biletów. Chwilę się przyglądałem jak robią to miejscowi.
Najprościej jest włożyć kartę kredytową, wbić pin oraz wybrać stację docelową Amsterdam Central.
Tak też zrobiłem, choć moją stacją docelową nie było centrum Amsterdamu o czym za chwilę.
W Amsterdamie trzeba mieć gdzie spać, jest masa hoteli, ale muszę przyznać, że ich cena lekko mnie oszałamiała, moje azjatyckie doświadczenia z tanimi hotelikami powodują, iż za każdym razem, gdy pokój kosztuje więcej jak 20 USD czuję się jak bym przepłacał.
Ale spać gdzieś trzeba, w końcu zdecydowałem się na Holiday Inn Express Amsterdam Sloterdijk Station. Hotel położony jedną stację przed centrum Amsterdamu. Miał kilka zalet – był w granicach mojego budżetu , był położony pośrodku węzła komunikacyjnego, serwował o poranku świetne śniadania, pokoje był duże, łazienka bardzo czysta, obsługa bardzo miła i pomocna.
Hotel Holiday Inn Express Amsterdam – Sloterdijk Station – możecie zarezerwować pod tym linkiem.
Wracamy do pociągu do centrum Amsterdamu. Wszystkie pociągi w tym kierunku odjeżdżają z peronu 3, co ciekawe na budce informacji wisi wielka kartka chyba zbyt wiele osób w kółko pytało o to samo.
Z biletem do centrum wsiadłem w cokolwiek co nadjechało. Po chwili pojawił się konduktor, sprawdzając mój bilet zrobił grymas, już mi chciał powiedzieć, że wybrałem zły pociąg, ale go wyprzedziłem mówiąc – Sloterdjik – oddał mi bilet uśmiechnął się i poszedł.
Wysiadłem na stacji po jakichś 10 minutach jazdy. Peron szybko opustoszał, a ja skorzystałem z darmowego wifi patrząc przez dworcowe szyby na bryłę mojego hotelu.
Przyjemnym było to, że pomimo wczesnej godziny dostałem klucze do pokoju.
Troszkę odespałem poranną pobudkę. I zebrałem się na małe zakupy do pobliskiego Lidla.
Muszę przyznać, że trochę zaskoczyła mnie klientela, poczułem się jak w tureckim kalifacie, przez chwilę zacząłem się zastanawiać, czy polityka imigracyjna Holandii nie przyjęła złego kierunku, moje rozmyślania przerwał kasjer zwracając się do mnie po arabsku. Dalej nic nie napiszę by nie być oskarżonym o brak politycznej poprawności.
Mój przyjaciel miał przylecieć wieczorem, a ja tym czasem wybrałem się do Centrum Amsterdamu.
Podobna procedura co na lotnisku, bilet w automacie gdzie można zapłacić kartą i już lecimy na pociąg lub metro. W Amsterdamie odbija się bilet przy wejściu na peron i po wyjściu z pociągu, nie do końca wiem jak to działa dla biletów jednorazowych, a na takich jeździłem ja, ale wiem, że dla osób, które mają stałe magnetyczne karty, nie odbicie się przy wyjściu z dworca oznacza spore koszty.
Już sam dworzec w Amsterdamie jest uroczy wychodzi się z niego naprzeciw kanałów z których stolica Holandii słynie. Ja kieruje się na lewo w kierunku kościoła Sint Nicolaaskerk – krótka wizyta, kościół jakich wiele w Europie i ruszam dalej w kierunku dzielnicy czerwonych latarni. Pojawiają się kanały, niewielkie mostki rozpięte nad nimi, urocza zabudowa Amsterdamu.
Wczesne popołudnie a w witrynach, niby w mikro pokojach pojawiają się pierwsze dziewczyny pracujące w tej dzielnicy rozrywki. Ubrane w stroje wielkości znaczka pocztowego, namawiają przemykających panów na swoje walory. Dziewczyny różnej narodowości czy ras. Palące papierosy lub dzwoniące gdzieś, do kogoś, kto może na nie czeka. Uśmiechnięte lub nie, machające na powitanie albo smutne. Podobnie to wygląda w innych dzielnicach rozrywki na całym świecie.
Mijam muzeum erotyki, czy muzeum sexu, okoliczne pep show, czy porno na żywo. Dzielnica chyba jeszcze nie żyje pełnią sił o tej porze, jeszcze lekko zaspana, jeszcze bez klientów, choć ruch coraz większy, a z pobliskich coffe shopów dochodzi zapach, zapach Holnadii.
Szybkim krokiem idę w kierunku placu Dam, główny plac Amsterdamu, znajduje się w środku pajęczyny stworzonej przez kanały, nie jest to jakiś szczególnie urokliwy plac, sprawia wrażenie jak by powstał z dwóch osobnych placów przeciętych drogą Damrak (też dochodzi od dworca głównego).
Na placu Dam znajduje się też pałac królewski, ale królowej Holandii nie spotkałem, budynek byłej poczty, a teraz centrum handlowe, czy kościół z braku wiernych zamieniony w salę wystawową.
Uliczkami Amsterdamu wracam do hotelu na piechotę mijając kolejne kanały. Słonko dotyka rozpiętych nad kanałami mostów, ostatnie promienie słońca dotykają wody. Słonko zachodzi , ja docieram do hotelu, a mój przyjaciel pisze sms że wylądował.
Nasze spotkanie po latach oblewamy szampanem i ruszamy w miasto. Nasze kroki kierujemy do coffe shopu, zapach Holandii a może Jamajki, nie potrzebujesz nawet by reggae grało w głośnikach, ono gra Ci w duszy, a na buzi pojawia się uśmiech.
Sprzedawca wielkości dużej szafy pancernej z plastikową głową, bez zainteresowania pyta co podać, czy ma być mocne, czy ma Ci zmarnować noc, a może lekkie a nawet eteryczne, decydujemy i wybieramy. Dostajemy do tego sporo bibuły , jakieś wypełniacze i zapalniczkę. Pierwszy lolek i pierwszy buch, a w około same uśmiechnięte twarze, może co niektórzy już lekko mają dość ale chyba przyjechali z daleka i chcą się napalić na najbliższe kilka lat. Zapach na ulicy jaki się roznosi wokół każdego coffe shopu jest niesamowicie charakterystyczny, czuć go w wielu miejscach Amsterdamu.
Radosnym krokiem podążamy na kolację, by uczcić nasze spotkanie.
Wybieramy Envy, bardzo klimatyczna knajpa z niesamowitymi przygodami kulinarnymi jak np. wasabi zamknięte w bezie, tatar z ziarenkami jeżyn. Warto odwiedzić stronę te go miejsca (link poniżej), a jeśli będziecie w Amsterdamie koniecznie musicie w niej zjeść – dobrze jest zrobić wcześniejszą rezerwację.
W tym momencie powinienem skończyć opis tego wieczoru – dalszy jego opis zdecydowanie nie nadaje się do publikacji. Zdradzę tylko tyle, że był rajd po pubach, było ziołolecznictwo, był algierski kierowca taksówki, który próbował nas naciągnąć, była facet w kasku, który pojawił się nie wiadomo skąd z burgerami i facet, który prawie włamał się do naszego pokoju zostawiając trzy piwa.
Piękny poranek, delikatne słonko prawie bez bólu głowy. Super śniadanie i ruszyliśmy w miasto.
Wybieramy się na spacer po Amsterdamie. Bez celu, czy napięcia na jakieś muzeum. Raczej podglądamy to miasto rowerów, kanałów, wyzwolonych myśli.
Holandia słynie nie tylko z tulipanów, warto poczytać o spekulacji na cebulkach tych kwiatów, słynie także z łyżwiarstwa szybkiego, podobno wielu holendrów w umowie o pracę ma zapisek, iż pracodawca musi im dać wolne na największy holenderski wyścig po zamarzniętych kanałach, który odbywa się średnio co 5 lat.
Holandia to także wysocy mężczyźni, średnia wzrostu Holendrów jest najwyższa na świecie.
W Amsterdamie trafiamy do ciekawych sklepów, z pomysłowymi rzeczami, wyposażenie wnętrz czy ubrania, nowoczesne projekty butów, czy totalnie odjechane pamiątki z pobytu w tym uroczym mieście.
Nie będę wypisywał listy najważniejszych punktów miasta do odwiedzenia, bo wybór należy do Was, my odwiedzaliśmy ciekawe miejsca na wolnym powietrzu oraz klimatyczne puby.
Wspomnę tylko o jednym miejscu dom Anny Frank – proszę zainteresujcie się to historią.
A dzień po tym jak jedliśmy w knajpie docenionej przez Michelin zajadaliśmy się burgerami z automatu za 2 euro i popijaliśmy to dobrym hainekenem. Odwiedziliśmy azjatycką knajpkę i nad brzegiem kanału dokończyliśmy ziołolecznictwo, to chyba nie do końca legalne.
Wszystko co dobre się kończy, a niedziela nadeszła tak nagle, buch i niedziela. Ostatni spacer po starówce miasta w pięknym słońcu
Spakowana walizka i czas jechać na lotnisko. Rozchodząc się i żegnając przyjaciel robi mi zdjęcie w promieniach opadającego słońca.
Odprawiamy się na różnych terminalach, on tam, ja do Krakowa. Lot o czasie. Znowu miły pod skrzydłami Eurolotu. Lekko zmęczony kończę weekend z latarniami, trawą, piwem i tulipanami.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.