Sihanoukville – Kambodża. Plaża.
Sihanoukville.
Plan był prosty, nasza grupa, miała się podzielić w Kuala Lumpur. Dziewczyny leciały do Siem Reap, gdzie miały zobaczyć Angkor, a my do Phnom Penh, gdzie mieliśmy pojechać dalej do Sihanoukville.
Wszystko było proste, do momentu kiedy okazało się, że Air Asia skasowała nam poranny lot do stolicy Kambodży. Musieliśmy zostać trochę w Kuala Lumpur zamiast dotrzeć koło południa na plażę w Kambodży. Tym sposobem odprowadziłem dziewczyny na lot o 4 rano, a sam wróciłem do hotelu aby, dospać jeszcze do południa. Przy okazji byłem tak zaspany, że pomyliłem piętra w Tunehotel i dobijałem się do innego pokoju. Na szczęście nikogo w nim nie było.
W końcu przyszła i pora na nasz lot. Nie trwa on zbyt długo, jakieś 1:45 h . W czasie lotu uciąłem sobie pogawędkę z Australijką, która jak się okazało ma dom w Phnom Penh i z adoptowaną córką, leciała na kilka miesięcy pomieszkać w Kambodży.
Lotnisko Pochentong – jest bardzo kameralne, choć za każdym razem gdy tam jestem, jest coraz większe i coraz bardziej zadbane, to dowód na to, że i Kambodża idzie przed siebie.
Obsługuje około 2 500 000 pasażerów rocznie, a siatka połączeń jest coraz większa. Wizę do Kambodży możecie wyrobić na miejscu. Musicie wypełnić wniosek wizowy, mieć jednio zdjęcie, jeśli nie macie to chyba jest możliwość zrobienia go na miejscu, no i opłata wizowa 25 usd od osoby.
Wizy są wydawane bardzo szybko, ktoś pisze, ktoś inkasuje forsę, ktoś inny z pograniczników wydaje paszport w wbitą wizą. W zasadzie podąża się za swoim paszportem, który się przesuwa wzdłuż stolika, przy którym siedzą strażnicy graniczni.
Witamy w Kambodży.
Tym razem nie będziemy zwiedzać Phnom Penh ani Siem Reap z Angkorem.
Naszym celem tym razem w Kambodży jest Sihanoukville. Po zwiedzaniu kawałka Azji postanowiliśmy ostatnie dni spędzić na plaży, aby doprowadzić naszą opaleniznę do ideału i posmakować owoców morza, no i pouczyć się khmerskiego.
Rozważaliśmy już wcześniej jak dotrzeć do Sihanoukville. Składaliśmy cenę autobusu z Phnom Penh, i tuk tuka z lotniska do centrum stolicy, policzyliśmy czas i wyszło nam na to, że lepiej będzie jak skorzystamy z oferty hotelu w którym mieliśmy spać (wcześniej napisałem do hotelu maila z pytaniem o transport) i odbierze nas ich „zaprzyjaźniony” kierowca.
Przed lotniskiem stał wysoki Khmer z kartką, na której miał napisane moje nazwisko. Przywitałem się z nim w jego języku. Był trochę tym zaskoczony. Poprowadził nas do swojej toyoty camry. Taki model około 20 letni, ale czysty i zadbany. Troszkę na początku wydawał mi się cwaniakowaty. Kazał mi zapłacić za parking przed lotniskiem, a w zasadzie to auto stało po drugiej stronie ulicy przed lotniskiem, bo jak mówił tu taniej.
Potem pojechaliśmy na stację paliw, zatankować auto przed jazdą i poprosił o 5 usd. Trochę mi się to nie podobało, ale miałem błędne wrażenie. W dalszej podróży okazał się być prze miłym facetem, opowiadał mi o Kambodży, o tym jak się zmienia jaki jest rząd i ogólnie jak się żyje. Całą drogę, około ponad 4 godziny jazdy, przegadaliśmy i prześmialiśmy się. Sihanoukville leży około 200 km od Phnom Penh. ( zależy gdzie czytać dane – są informacje o odległości od 185 do 230 km) – my jechaliśmy z lotniska, które jest przy trasie wylotowej ze stolicy, tak więc pewnie poniżej 200 km mieliśmy do przejechania.
Dojechaliśmy do hotelu. Nie zapłaciliśmy kierowcy za transport. Ustaloną, kwotę 50 usd miałem zapłacić w recepcji po odliczeniu opłat wcześniejszych, czyli parkingu i 5 usd na stacji paliw. Ale ustaliłem z kierowcą, że zabierze nas w powrotną drogę bez pośrednictwa hotelu.
Dlaczego nam się opłacało zapłacić 50 usd. Przede wszystkim byliśmy w 4 osoby, a więc po 12,5 usd na osobę. Autobus w zależności od komfortu i czasu przejazdu kosztuje od 6 do 10 usd. Do tego musielibyśmy dostać się z lotniska do centrum 2 tuk tukami za jakieś 5 – 6 usd, i z powrotem przejechać tą trasę autobusem, oznaczało by to stratę minimum 3 godzin. Reasumując – wybór prywatnego samochodu za 50 usd – był lepszym wyborem.
Dotarliśmy do naszego hotelu:
Hotel Beach Club Resort – zarezerwujecie pod tym linkiem.
poniżej moja recenzja tego hotelu z Agody:
„hotel jest świetnie prowadzony przez Brytyjkę, rano serwuje doskonałe śniadania, pokoje są wielkie i mają dużą czystą łazienkę, całkiem miły basen, obsługa jest bardzo miła, w pobliżu hotelu znajduje wiele fajnych barów z doskonałym jedzeniem, blisko do plaży, a na Otres trzeba dojechać tuk tukiem, nocne życie na plaży też jest bardzo rozrywkowe, jedyne w tym wszystkim to cena za pokój, dość wygórowana jak na warunki Kambodży i na pewno za połowę tej kwoty można znaleźć coś w okolicy nie wiele gorszego – jeśli cena Ci nie przeszkadza to polecam ten hotel jest naprawdę wygodny”
Celowo wybraliśmy trochę lepszy i droższy hotel, chcieliśmy na koniec naszej podróży po Azji i spania często w prawdziwych azjatyckich norkach trochę zażyć małego luksusu.
Historia portowego Sihanoukville sięga połowy XX wieku. Powstało, by można było czerpać korzyści z położenia kraju nad Zatoką Tajlandzką. Rychło miasto stało się dla turystów popularną odskocznią na piękne pobliskie plaże i wyspy. Wraz z rozkwitem turystyki w Kambodży coraz częściej o plażach i wyspach w pobliżu Sihanoukville mówi się : drugie Koh Samui albo Phuket, jawnie nawiązując do walorów sławnych tajskich rajów turystycznych.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem udaliśmy się na plażę Serendipity – Ochheuteal – była położona od naszego hotelu o jakieś 300 m.
Generalnie Sihanoukville ma kilka plaży. Najbardziej znane to właśnie Serendipity – Ochheuteal, Sokha, Victory, Ortres.
Na Serendipity – Ochheuteal, od razu poszliśmy do baru, trzeba przyznać, że ceny w Kambodży na razie jeszcze nie są wysokie, a wręcz niskie jak na okoliczności przyrody. Znaleźliśmy sobie miejsce na wygodnych fotelach, na samej plaży blisko morza. Zawiewał lekki wiaterek, ale nadal było bardzo ciepło. Po długiej podróży drinki i alkohole lekko tuliły nas do snu. Spokój na plaży, generalnie bardzo mało ludzi. W porównaniu do takich miejsc jak Pattaya czy Phuket tu wręcz brak turystów. Wszystkie bary kolorowo oświetlone, wszędzie darmowe wi fi więc od razu można z brzegu nadać relację.
Trzeba zauważyć, że właśnie północny kraniec plaży Serendipity oferuje największa ilość barów, tanich hotelików, knajp. Najważniejsze kompleksy turystyczne powstały właśnie przy niej.
Z tym szybkim rozwojem turystyki w Sihanouville niestety wiążą się dość duże problemy z prawem do ziemi. W latach 60 kiedy zaczęto budować hotele, wiele osób miało prawo do ziemi, potem w latach 70 gdy rządzili Czerwoni Khmerzy, ludność została przepędzona. Sihanoukville w zasadzie się wyludniła. Po roku 1985 z powrotem zaczęli wracać mieszkańcy, ale nowe władze zaczęły się przymierzać do sprzedaży ziemi obcym inwestorom za olbrzymie łapówki. Tym sposobem wiele osób straciło swoje ziemie, w zasadzie bez możliwości odszkodowania. Tym czasem różnego rodzaju „inwestorzy” z Chin, Tajlandii, Rosji czy Ameryki wywindowali ceny ziemi, postawili swoje bary, hotele i knajpy zatrudniając w nich Khmerów.
Wbrew pozorom Sihanoukville nie jest tylko miejscem gdzie na plaży można pić alkohol w pełnym słońcu. Dla osób, które spragnione są nadal przygód oferuje park narodowy, różnego rodzaju trekkingi, zwiedzanie na łodzi okolicznych wysp, które są nadal bardzo dzikie i niedostępne. My celowo nie nastawialiśmy się na aż tak aktywny wypoczynek. W planach mieliśmy robienie nic.
Następnego dnia po dobrym śniadaniu wybraliśmy się na plażę Otres.
Według społeczności tripadvisora to najlepsza atrakcja i plaża w Sihanoukville.
Na plażę zawiózł nas tuk tuk, ustalił z nami, że wróci po nas około godziny 16:00. To co potem robiliśmy możemy nazwać tylko czystym lenistwem. Leżaczki pobliskiej knajpy były nasze. Musieliśmy tylko co jakiś czas zamówić jakieś piwko lub soki. Ale ceny były niskie więc nie przeszkadzało nam to wcale. Pobliską knajpę prowadził Francuz. Trochę mi poopowiadał, jak to trudno tu biznes prowadzić, ale chyba był zadowolony. Majątku nie miał za dużego, ale na tak pięknej plaży, wyglądał na szczęśliwego. Obłędne też było to, że leżąc w wodzie można było mieć wifi – szaleństwo, jak świat poszedł przed siebie, że zamiast o piasku i niebieskim niebie pisze o wifi.
No dobra ale piasek był żółty, woda niebiesko przezroczysta, plaża pusta, prawie nie było na niej ludzi. W ogóle czuliśmy się jak na końcu świata. Woda była obłędnie ciepła, można było siedzieć w wodzie cały dzień, gdyby nie bardzo ostre słonko. Obijaliśmy się cały dzień, trochę czytaliśmy, trochę wspominaliśmy podróż, która była już za nami. Kiedy mieliśmy już trochę dość, a do 16:00 jeszcze była chwila, poszliśmy do knajpy obok.
Gdybyście kiedyś, planowali pobyt w pobliżu, wyglądał na bardzo ciekawie na miejsce do spania. I naprawdę na końcu świata. Choć to może być wieczorami trochę problem, dla osób, które lubią poimprezować.
Wróciliśmy do hotelu. Po chwili odpoczynku udaliśmy się do miłej knajpeczki, która była prawie naprzeciw naszego hotelu, po wyjściu z Beach Club wystarczyło pójść w prawo po przekątnej ulicy na jej drugą stronę.
moja recenzja z TripAdvisora:
„najlepszy merlin jakiego jadłem z grilla, innego dnia baracuda, świetny grill, może trochę obsługa czasem się snuje po barze ale posiłki są doskonałe, zaliczyli małą wpadkę, zamówiliśmy pieczywo czosnkowe, a podali nam je po obiedzie dość tanie piwo, także w kilka osób nie zapłaciliśmy dużo za posiłek – polecam każdemu głodnemu – otwarte gdzieś od 16 godziny”
Dodam tylko, że następnego dnia też w niej jedliśmy, niech to świadczy o tym jak nam smakowało.
Wieczór znowu skończyliśmy na plaży Serendipity. Choć tym razem zaliczyliśmy małą wpadkę, bo dziewczyny zamówiły znowu Krwawą Mary a dostały sos tabasco nie możliwy do wypicia. Po małej reklamacji, dostaliśmy inne drinki, po czym zmieniliśmy knajpę na plaży. Jest tu ich tyle, że swobodnie można w nich przebierać, a wszędzie jest się mile widzianym, ponieważ tak jak wspominałem turystów jest niewielu.
Kolejnego dnia rano, wybraliśmy się na targ. Targ słynie z wyrobów ze złota, powszechnie wiadomo, że drogie kamienie wydobywane są na terenie Kambodży, a stąd trafiają do Tajlandii do dalszego przerobu. Więc jeśli akurat chcecie kupić coś ze złota, i znacie się na tym, by nie być oszukanym, Kambodża wydaje się dobrym miejscem.
Po drodze na targowisko spotkaliśmy lokalnych mistrzów logistyki.
A potem zaczęliśmy oglądać tą prowincjonalną, zaniedbaną Kambodżę. Taką zwyczajną, z grzybem na ścianie, sorry, ale taki klimat, z obdrapanymi ścianami, nie pozbieranymi śmieciami. Taka prawdziwa Kambodża.
Klasyczna stacja benzynowa. Coraz rzadziej spotykana w Kambodży. To paliwo jest przemycane z Tajlandii.
Na targu – dziewczyny obkupiły się w spodnie, koszulki, klapki. Niektóre ceny były tak niskie, że wstyd było negocjować. Ale zawsze dla zasady, trzeba było się pospierać ze sprzedawcą.
Wróciliśmy na plażę, akurat się rozjaśniło i siedliśmy sobie tak mniej więcej pośrodku plaży Serendipity-Ochheutealy. Leżaki czy pufy są za darmo, ale wypada w pobliskim barze zamówić piwko lub drinka albo coś innego. Można też zamówić coś do jedzenia. Tu taka mała dygresja, leżaki i parasole wyglądają trochę jak by 20 lat temu zostały zwinięte z jakiejś tajskiej plaży, no cóż Kambodża jest dużo biedniejsza i musi sobie jakoś radzić.
Zakupiliśmy u miłej pani, jakiś rodzaj lobstera lub langusty – zupełnie nie znam się na tym. Było smacznie, tanio i mało 😉 Podane na kartce papieru z archiwum jakiegoś khmerskiego księgowego.
Tak upłynął nam kolejny dzień. Fantastycznie jest nic nie robić, jak sobie można na to pozwolić.
W końcu przyszedł czas i nasz pobyt skończył się. Musieliśmy wrócić do Phnom Penh. Po śniadaniu wyszedłem szukać naszego kierowcy, ale nie było go. Pomyślałem, że nas wyrolował, choć nie powinien, bo stawka jak na warunki Kambodży była wysoka. Podszedł do mnie inny Khmer i coś dyskretnie zaczął mi tłumaczyć, ale nie chciałem go słuchać, bo pewnie chciał by mi sprzedać swoją usługę, podczas gdy ja czekałem na umówionego kierowcę. W końcu się okazało, że ten pan jest w zamian za naszego „przedsiębiorcę transportowego”. Niestety ten pan, pomimo tego, że był miły nie mówił tak fajnie po angielsku jak nasz pierwszy kierowca i nasza rozmowa niezbyt się kleiła.
Wsiedliśmy do auta, potwierdził stawkę 50 usd, zresztą ja też tak zawsze robię, zanim ruszymy potwierdzam kwotę na jaką jesteśmy umówieni, aby na koniec podróży nie było nieporozumień.
Trochę szkoda, bo nasza podróż prawie cała była w deszczu. Kiedy mijaliśmy Kampot z żalem w oczach popatrzyłem, że jeszcze tam nie byłem. Kampot słynie z najlepszych upraw pieprzu na świecie, więc jeśli uwielbiacie przyprawy koniecznie tam zajrzyjcie będąc w Kambodży.
Dojechaliśmy do stolicy Kambodży – Phnom Penh – po około 4 godzinach jazdy. Ale utknęliśmy na wysokości lotniska w wielkim korku. Kiedyś ta droga bywała pusta, potem zatykała się przez tuk tuki – z czasem pojawiły się światła, wysoki krawężniki i chodniki dla pieszych i to w ciągu ostatnich 10 lat w jakich byłem w Kambodży, a teraz stoją wielkie terenówki należące do najlepszej kasty, rodziny królewskiej, skorumpowanych polityków i pseudo „biznesmenów” wykorzystujących potwornie tanią siłę roboczą. Przeciętnego Khmera nie stać zwyczajnie na tak drogie samochody.
Dotarcie do centrum do naszego hotelu zajęło nam ponad godzinę. Kiedyś nie do pomyślenia.
Umówieni byliśmy z dziewczynami w recepcji. Kiedy się pojawiły i przywitały, padło pytanie :
– czy mamy pożyczyć 100 dolarów. Bo jednak się dość mocno spłukały w Siem Reap zwiedzając Angkor, a reszta środków poszła na zwiedzenie stolicy Kambodży, troszkę podrożało niż wstępnie wyliczyłem im budżet.
Po zapakowaniu się do pokojów, wybraliśmy się do Romdeong na pająki. A tak na serio, tym razem nikt się nie odważył, zjedliśmy fish amok – to narodowa potrawa Khmerów.
Niestety Romdeong troszkę się zepsuł od czasu, gdy byłem tu pierwszy raz. Wtedy była to knajpa z pomysłem na pomoc młodzieży, wszyscy uśmiechnięci, a dziś troszkę to już biznes, a kelnerzy nastawieni na napiwki. Co ciekawe, jest to jedna z najlepszych knajp, a powinno wam się udać dostać stolik bez rezerwacji.
http://www.tree-alliance.org/our-restaurants/romdeng.asp
Jeśli nie to idźcie do Friends.
http://www.tree-alliance.org/our-restaurants/friends.asp?mm=or&sm=ftr
Po kolacji poszliśmy do barów, sprawdzić ile aktualnie najtaniej można zapłacić za piwo. Choć w wielu barach cena poszła do góry to nadal udawało się znaleźć knajpki gdzie piwo kosztowało 0,5 dolara za 0,33 ml. Pełni piwka poszliśmy jeszcze na jakiegoś szczura na patyku.
Nasza kolejna wyprawa do Azji zbliżała się do końca. Rano w trzy tuk tuki pojechaliśmy na lotnisko. Tak żal mi zawsze opuszczać Kambodżę, taka moja może kto wie druga ojczyzna, świetnie się tu czuję, dogaduje z ludźmi, nawet nauczyłem się sporo zwrotów w ich języku. Kiedy tu znowu wrócę ?
Hmmmm
Na pewno niedługo 😉
Jeszcze tylko lotnisko Pochentong w Phnome Penh i odprawiamy się na lot do Singapuru liniami Tiger – lihaj Cambodia ;(
p.s. mały bonus (fonetyczny)
dzień dobry – sjuzdej
do widzenia – lihaj
dziękuję – okun
przepraszam – som tok
dobry wieczór – sajon sjuzdej
ile kosztuje – klajn pon men
drogie – klajna
lubię cię – kniom dzio dziet ni(h)a
kto – net na ?
mam żonę – kniom mien propon
jak masz na imię – ta ne ćmuchałej
mam na imię – ćmoro bahniom
Kocham Cię
Pan do Pani – bo sro lań oun
Pani do Pana – oun sro lań bo
Jest miło – laao
Lubię piwo – kniom dzio dziet bir
Smaczne – niam
Bardzo smaczne –ćhnia-nia
Jestem głodny – kniom klień
Tak
Pan – bat”s”
Pani – cia”s”
Nie – tej
Córka – kouńsrai
Syn – sankunpro
Śniadanie – acha bil prip
Kolacja – acha bil mni
Chce mi się pić – kniom dźiah pak
Dziecko – Kon młuj
Fuck – cioj
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.