Po dwóch stronach świata. Strefa zdemilitaryzowana Korea Południowa/Korea Północna. DMZ. Panmunjom.
Po dwóch stronach świata. Strefa zdemilitaryzowana Korea Południowa/Korea Północna. DMZ. Panmunjom.
Będąc w Korei Północnej, odwiedziliśmy strefę zdemilitaryzowaną w Panmunjom. Naturalnym wydawało nam się, że będąc w Seulu spróbujemy odwiedzić to samo, miejsce ale od strony południa.
Korea Północna. Panmunjom. Kesong. Strefa zdemilitaryzowana. DMZ.
Zaraz po zarezerwowaniu u Lynette pokoju, napisałem do niej maila, czy nie będzie problemu z zorganizowaniem takiej wycieczki. Odpisała, że nam pomoże i mamy się o nic nie martwić.
Kiedy dotarliśmy do niej w piątek, zaraz po odebraniu kluczy od pokoju poszedłem porozmawiać z nią o wyjeździe do DMZ.
Na wycieczkę mieliśmy trzy dni. Tyle pozostawaliśmy w Seulu. Lynette podniosła telefon i zadzwoniła do firmy organizującej wyjazdy do strefy. Nie wiem o czym rozmawiała, bo koreańskiego ni w ząb, do tego akcenty i sposób wymowy świadczył dla mnie o niczym. W trakcie rozmowy nie rozróżniałem czy coś załatwiła, czy nie. Mogła równocześnie mówić, że bardzo jej zależy i żeby cena dla nas była dobra, jak i, że ma tu takich upierdliwych białych i ma ich w nosie. Totalne echo, niczego się nie domyślałem.
Lynette odłożyła telefon i powiedział, że jest problem.
Pierwszy to taki, że skany naszych paszportów muszą być dostarczone na trzy dni przed wycieczką do DMZ. Był piątek rano, a więc nasz wyjazd byłby w poniedziałek, nasz ostatni dzień pobytu w Seulu.
Drugi problem był taki, że w poniedziałek nie ma wycieczek na linię demarkacyjną.
Uśmiech zszedł z mojej tworzy i lekko się załamałem, a szczęka mi opadła. Tyle się nastawiałem na ten niesamowity wyjazd a tu takie rozczarowanie.
Musiałem chwilę pomyśleć. W wtorek rano mieliśmy jechać pociągiem do Busan.
Krótka narada i podjęliśmy decyzję, że we wtorek rano pojedziemy na wycieczkę do DMZ, a do Busan pojedziemy nocnym pociągiem. Lynette potwierdziła, że nasz impreza skończy się około 17:00 w wtorek, byliśmy uratowani.
Lynette zeskanowała nasze paszporty, wysłała je mailem, zapisała nas na listę i tylko musieliśmy czekać na potwierdzenie, czy organizator nie ma uwag i czy nasze osoby zostały pozytywnie zweryfikowane. Niestety są pewne obostrzenia i nie wszyscy mogą pojechać na taki wyjazd, weryfikacji dokonuje biuro organizujące wycieczkę.
Wieczorem Lynette poinformowała nas o zaakceptowaniu nas do zwiedzania strefy. Koszt zwiedzania DMZ to 137000 wonów od osoby czyli 430 pln, wiem, że to dość sporo, ale ta impreza jest warta takich pieniędzy, i jeśli będziecie w Seulu nie szczędźcie pieniędzy na to, bo naprawdę warto.
Mieliśmy trzy dni na zwiedzanie Seulu.
Pamiętajcie o tych wszystkich obostrzeniach jeśli będziecie planować podobny wyjazd.
Nadszedł wtorek. Wstaliśmy bardzo wcześnie rano, spakowaliśmy nasze walizki, wynieśliśmy się z pokoju, a bagaże zostawiliśmy u Lynette w recepcji.
O ustalonej 7:20 rano, pod nasz hotel podjechał busik, który zbierał z hoteli innych uczestników wyjazdu.
Zostaliśmy przewiezieni do Lotte Hotel, tam czekały już duże autobusy, a my wszyscy zostaliśmy zebrani w hotelowej recepcji. Młoda Koreanka pozbierała od wszystkich paszporty i kazała czekać, ponownie pojawiła się po około 30 minutach i rozdając paszporty mówiła do którego autobusu mamy się kierować. Siedliśmy na końcu autobusu po lewej stronie.
Ruszyliśmy w miejsce, w którym już kiedyś byliśmy, ale wydawało się jak by po drugiej stronie świata .
Wybierając się na taki wyjazd trzeba zapoznać się z kilkoma zakazami:
Osoby uczestniczące musza być w wieku powyżej 10 lat, nie wolno mieć przy sobie alkoholu ani nie być pod jego wpływem, buty muszą być pełne, nie wolno być w sandałach czy klapkach, spodnie muszą być długie, na ubraniach nie może być napisów prowokacyjnych, należy wyglądać schludnie a ubranie nie może przypominać wojskowego, czyli np. spodnie moro są zakazane. Dodatkowo jeśli zrezygnujecie z wyjazdu, środki nie są zwracane. Należy wykonywać polecenia pilota grupy, czyli jeśli mówi, że nie fotografujemy to nie fotografujemy.
Do Panmunjom jest około 55 km z Seulu, tą trasę przejeżdżamy w trochę ponad godzinę. Już od pewnego czasu widać druty kolczaste i jakieś rejony wojskowe. Generalnie czuć lekkie napięcie. Pani pilot opowiada nam o wojnie koreańskiej, o tym jak wybuchła i jaki miała przebieg. Generalnie po stronie południowo koreańskiej propaganda działa tak samo jak po stronie północnej. Czyli jeśli wszystkiemu po stronie północnej są winni Amerykanie i marionetkowy rząd Republiki Korei to po stronie południowokoreańskiej wszystkiemu jest winny Kim Ir Sen i jego totalitarny kraj. Jakoś mnie to wszystko nie dziwi. Jest po drugiej stronie tego świata. Po tamtej byłem kilka lat wcześniej teraz wracam w to samo miejsce, ale z drugiej strony. Dziwne uczucie i ciekawe doświadczenie.
Na początku zatrzymujemy się na moście, tu już pełna kontrola wojska południowo koreańskiego. Co ciekawe na moście stoją wozy transmisyjne wielu tv z Korei. Już od jakiegoś czasu dochodziły nas pogłoski o bardzo napiętej sytuacji w strefie ekonomicznej Kesong. Południowo koreańskie korporacje oraz biznesmeni dostali pozwolenie na utworzenie fabryk po stronie północy właśnie w okolicach miasta Kesong. Napięcie sięgnęło zenitu, a ilość nieporozumień doprowadziła do tego, iż rząd północno koreański zamknął strefę i poprosił Koreańczyków z południa by opuścili swoje fabryki. Ultimatum mijało właśnie dzisiaj, a telewizje filmowały ostatnich powracających. My mogliśmy to obserwować przez okno autobusu.
Sam konflikt po kilku miesiącach rozwiązał się w taki sposób, że fabryki ruszyły, a wszyscy wrócili na swoje miejsca pracy.
Do naszego autobusu weszło kilku wojskowych, pani pilot wyszła z listą pasażerów do pobliskiej budki wartowniczej. Po prawej stronie autobusu przeleciały helikoptery wojskowe. Wyglądało to tak jak byśmy wjeżdżali w strefę działań wojennych. Dostaliśmy także do podpisania oświadczenia, w skrócie akceptowaliśmy, że jak ktoś nas zastrzeli to nie będziemy wnosić roszczeń.
Mogę w tej chwili przywołać jak wyglądało to od strony północno koreańskiej. Zdecydowanie mniejszy ruch wojska i ludzi, spokojniej choć jeśli ktoś czytał relację to pewnie pamięta, że w busie każdy z nas miał swojego wojskowego.
Też w wielu miejscach nie wolno było nam fotografować, ale atmosfera była bardziej towarzyska. Choć może to wynikało z tego, że tam nas było 7 osób, a tu 2 pełne autobusy ludzi i trochę inaczej trzeba było taki tłum ludzi opanować.
Jedziemy przez pas linii demarkacyjnej, co ciekawe jest tu wioska Daeseong-dong, gdzie mieszka około 200 osób a życie płynie bardzo podobnie do tego w głębi kraju, oprócz conocnej godziny policyjnej w zamian za niższe podatki i zwolnienie ze służby wojskowej. Widzimy uprawy ryżu, takie same jak widziałem po stronie północnej. Ale co ciekawe po stronie południowej widać zdecydowanie więcej umocnień i siatki odgradzającej niż po drugiej stronie tego podzielonego kraju. Niestety mamy kompletny zakaz fotografowania, na przodzie autobusu stoi koreański żołnierz w okularach lustrach i z groźną miną cały czas nas obserwuje.
Dojeżdżamy do Camp Bonifas. Kapitan Arthur Bonifas zginął podczas tzw. incydentu z siekierami, a na jego cześć obóz wojskowy znajdujący się bezpośrednio przy Panmunjom nazwano jego imieniem.
Do konfrontacji doszło w rejonie słynnego Mostu Bez Powrotu, przecinającego linię dawnego frontu.
Powodem konfliktu było 30-metrowe drzewo zasłaniające widok pomiędzy budynkiem dowództwa sił ONZ a dwoma punktami obserwacyjnymi. Jeden z nich, usytuowany w pobliżu strategicznego Mostu Bez Powrotu, miał widok na linię demarkacyjną tylko w czasie zimy. Żołnierze armii Korei Płn. kilkakrotnie podejmowali próby porwania żołnierzy z checkpointu, a także naszpikowali całą okolicę własnymi punktami obserwacyjnymi. Z powodu bliskości do linii wroga, punkt obserwacyjny sił ONZ, był określany mianem „najbardziej osamotnionej warowni na świecie”.
18 sierpnia 1976 roku do wspólnej strefy bezpieczeństwa weszła grupa żołnierzy południowokoreańskich, której towarzyszył dowódca sił USA kapitan Arthur Bonifas i grupa 11 żołnierzy amerykańskich. Ich celem było ścięcie spornego drzewa, co zostało uzgodnione z delegacją z Korei Płn. tydzień wcześniej. Żołnierze nie mieli ze sobą broni, lecz jedynie siekiery. Gdy tylko rozpoczęli ścinanie drzewa, na miejscu natychmiast pojawiło się 15 żołnierzy północnokoreańskich. Dowodził nimi porucznik Pak Chul, którego ochrzczono wcześniej mianem „Buldoga”, z racji jego konfrontacyjnego charakteru.
Pół minuty zabijania
Początkowo Koreańczycy z Północy przyglądali się tylko ścinaniu drzewa, ale kilkanaście minut później, zupełnie niespodziewanie, porucznik Chul powiedział, że „to drzewo osobiście zasadził i podlewał Kim Ir-Sen, twórca Północnokoreańskiej Republiki Ludowej”. Bonifas zlekceważył słowa „Buldoga”. Porucznik Chul wezwał więc ciężarówkę pełną żołnierzy uzbrojonych w kije i pałki, po czym jednoznacznie zażądał wstrzymania ścinania drzewa. Gdy Bonifas ponownie zlekceważył wezwanie, Chul krzyknął do swoich ludzi: „Zabić ich wszystkich!”.
Żołnierze północnokoreańscy wyrwali żołnierzom siekiery i zadali nimi ciosy kapitanowi Bonifasowi i porucznikowi Barrettowi. Pierwszy z nich zmarł na miejscu, drugi, ciężko ranny, zdołał wskoczyć do przydrożnego rowu. Całe zajście trwało pół minuty; zaraz po tym, żołnierze sił ONZ zdołali rozproszyć tłum Koreańczyków i załadować ciało Bonifasa na ciężarówkę. Nieświadomi nieobecności Barretta żołnierze ONZ wycofali się za „swoją” część granicy. Północni Koreańczycy w tym czasie przeczesali pobocze drogi i ciosami siekiery dobili rannego Barretta. Gdy dowództwo sił ONZ zarządziło poszukiwanie Amerykanina, było już za późno.
Korea Płn., zaraz po incydencie, oskarżyła Stany Zjednoczone o „agresję”. Syn Kim Ir-Sena, Kim Dzong Il, przebywający na konferencji państw niezaangażowanych w Colombo (Sri Lanka) zdołał uzyskać poparcie ze strony zgromadzonych tam delegacji z całego świata dla rezolucji potępiającej Amerykanów jako „imperialistycznych najeźdzców”.
Wojskowa „ustawka” przy Moście Bez Powrotu
Stany Zjednoczone, w odpowiedzi na incydent, przygotowały specjalną operację o kryptonimie „Paul Bunyan”, która miała być pokazem siły i zakończyć się ostatecznym ścięciem drzewa. Operację tą zdecydowano się przeprowadzić już 24 sierpnia, zaledwie trzy dni po tragicznej śmierci dwóch amerykańskich żołnierzy z rąk ludzi „Buldoga”.
Rankiem do wspólnej strefy bezpieczeństwa wjechały, bez żadnego ostrzeżenia, 23 wojskowe pojazdy z Korei Płd. i Stanów Zjednoczonych. W pojazdach byli żołnierze wyposażeni w piły elektryczne oraz dwa plutony osłaniających ich żołnierzy amerykańskiej piechoty. Korea Płd. wysłała w rejon elitarną jednostkę sił specjalnych, która szybko wzniosła umocnienia z worków z piaskiem w pobliżu Mostu Bez Powrotu.
Jednocześnie Kompania B przygotowała się do wysadzenia Mostu, na wypadek gdyby żołnierze Korei Płn. zdecydowali się na frontalny atak. Z kolei Kompania E przygotowała awaryjny plan odwrotu wzdłuż rzeki Imjin i zabezpieczyła strategiczny szlak. W akcji brało udział także 27 helikopterów oraz bombowce B-52 osłaniane przez myśliwce F-4. Na morzu do operacji włączono lotniskowiec „Midway”, który zbliżył się w pobliże granicy obu Korei. Armia amerykańska przygotowała się na najgorsze.
W pobliżu strefy zdemilitaryzowanej Amerykanie rozlokowali dodatkowe tysiące żołnierzy piechoty i artylerii; by uzupełnić braki w ludziach, ściągnęli także do Korei Południowej dodatkowe 12 tysięcy żołnierzy. W całym kraju podniesiono najwyższy alarm pogotowia bojowego szykując się na możliwą konfrontację zbrojną z wojskami Korei Północnej. Pod bronią stanęła więc cała armia, gotowa w każdej chwili otworzyć ogień do wroga na linii frontu.
Amerykanie, po wjechaniu do wspólnej strefy bezpieczeństwa, rozpoczęli natychmiast ścinanie spornego drzewa. Korea Płn. w odpowiedzi przysłała w rejon Mostu 200 żołnierzy, których zapakowano w autobusy. Ostatecznie pozostali oni w pojazdach po tym jak na horyzoncie pojawiły się amerykańskie helikoptery i myśliwce. Cała operacja „Paul Bunyan” trwała 42 minuty. W czasie gdy Amerykanie ścinali drzewo, żołnierze południowokoreańscy zdemolowali dwie opustoszałe wieżyczki obserwacyjne Korei Płn.
Tak to zdarzenie wyglądało od strony południowo koreańskiej, zupełnie inaczej jest on opowiadany od strony północnej, ale to już inna historia.
W Camp Bonifas zmieniamy autobus, dalej pojedziemy wojskowym autobusem. Wolno nam tylko fotografować budynek po lewej stronie autobusu. Fotografowanie na prawo jest zabronione, stojący w pobliżu nas żołnierz dokładnie nas obserwuje, czy nie łamiemy zakazu, a na placu za nim lądują właśnie 2 wojskowe helikoptery. W autobusie po raz ostatni są sprawdzane nasze paszporty z listą i ruszamy do najbardziej znanego miejsca linii demarkacyjnej w wiosce Panmunjom. W związku z tym, iż w przeszłości miało tu miejsce wiele incydentów, które kończyły się śmiercią ludzi w nich uczestniczących, to napięcie sięga zenitu. Autobus zatrzymuje się od tyłu głównego budynku, już wcześniej zostaliśmy poinformowani, że jesteśmy drugą grupą, pierwsza wchodzi od razu do baraku na linii demarkacyjnej, a my w tym czasie będziemy stali od frontu i będziemy mieli około 2 minut na zdjęcia. Idziemy grupą, równiutko, w środku budynku stoją koreańscy żołnierze, wszyscy w okularach słonecznych lustrzankach, z bojowymi minami nie reagują na nas, ale zapewne bacznie nas obserwują. My wychodzimy przed budynek przed sobą mamy Koreę Północną.
Mamy kilka chwil na zdjęcia, już wcześniej przygotowaliśmy nasze aparaty i fotografujemy się na zmianę, robimy to bardzo szybko, migawka trzaska cały czas, dopiero potem w domu będziemy mieli czas na przejrzenie zdjęć.
Po chwili słyszymy prawie okrzyk NO PHOTO – i ustawiamy się w szyk w jakim weszliśmy przed budynek, stoimy w ciszy.
Wracają wspomnienia. Kilka lat wcześniej, byliśmy po drugiej stronie. Niby to 100 metrów odległości, a wydaje się to takie odległe, takie nie możliwe do osiągnięcia, a może nawet taki inne niż wtedy zapamiętałem.
W sumie pierwszy raz patrzę na to miejsce z tej perspektywy. Dziwnie się czuję. Takie miejsce niby bliskie, a żeby zobaczyć je z dwóch stron trzeba oblecieć to miejsce co najmniej przez Pekin, do tego dostać się do Korei Północnej i dostać tam pozwolenie na wjazd do Panmunjom.
Niewiele osób na świecie to zrobiło będąc zwykłymi turystami. Tak blisko, a tak daleko są te miejsca od siebie.
Przed nami fizyczne miejsce podziału Korei zwane Joint Security Area, symbolizuje to niewielki betonowy pasek (szeroki na 40 cm a wysoki na 7 cm) przechodzący dokładnie pomiędzy siedmioma budynkami, żołnierze z południa wystają tylko połową ciała zza baraku z rękami jak gdyby podniesionymi do walki w pozycji tekwondo, a ci z północy stoją dokładnie w miejscu dzielącym Koree.
Te srebrne, obite blachą, należą do strony północnej, te niebieskie to budynki Południa, w jednym z nich często dochodzi do spotkań. Centralne biurko znajduje się dokładnie na linii granicy Południa z Północą, a na środku biurka znajduje się mikrofon, który cały czas na podsłuchu mają obie strony konfliktu. To właśnie ten budynek jest zwiedzany przez turystów z obu stron.
Oczywiście nie równocześnie, a na przemian. W czasie zamykania i otwierania drzwi dochodzi do swoistego rytuału, żołnierze zamykający lub otwierający budynek, w kilku trzymają się za ręce,by nie zostać przeciągniętym na drugą stronę, lęk ten jest jak najbardziej uzasadniony – w przeszłości dochodziło tu do wielu incydentów kończących się śmiercią. Także tutaj dochodzi do różnego rodzaju spotkań na wysokim szczeblu, by uzgodnić różne kwestie.
Nietrudno w tym miejscu, choć trochę, przybliżyć historię konfliktu i podzielenia Korei. Kiedy w roku 1945 Narody Zjednoczone uznały prawo Korei do niepodległości (wcześniej była ona kolonią japońską) na konferencji w Jałcie wielkie mocarstwa zgodziły się, że do czasu uzyskania suwerenności Korea powinna pozostać pod powiernictwem ZSRR, Chin, USA i Wielkiej Brytanii. Podział wzdłuż 38 równoleżnika to sprawa dość prozaiczna. Oficer niskiego szczebla, o nazwisku Charles H. Bonesteel, szef sekcji politycznej sztabu MacArtura, miał zaledwie 30 minut na zaproponowanie granic stref okupacyjnych, a że 38 równoleżnik dzieli Koreę na niemal dwie równe części, zaproponował tę właśnie linię. Południe dostało 60 tys. km2. na których mieszkało 21 mln ludzi natomiast Północy przyznano 77 tys. km2 z 9 mln mieszkańców. Trzeba zauważyć, że po podziale po stronie północnej został przemysł ciężki, elektrownie, kopalnie, huty a po stronie południowej wielkie pola ryżowe i przemysł lekki. Na to wszystko nałożyły się konflikty kulturowe, które tylko potęgowały wzajemną nienawiść. Wszelkie połączenia drogowe i kolejowe pomiędzy obiema Koreami zostały od razu zablokowane przez Rosjan, a wzdłuż granicy zostały rozstawione wojskowe posterunki. Pomimo tych zabezpieczeń przez kilka miesięcy codziennie do części południowej uciekało po kilka tysięcy ludzi. Dzięki ZSRR do władzy dochodzi, Kim Ir Sen, który w ciągu kilku miesięcy staje się władcą absolutnym Korei Północnej. Na początku każda ze stron Korei dąży do zjednoczenia na swoich warunkach. Na granicy dochodzi do wielu potyczek zbrojnych, ginie wiele tysięcy ludzi, napięcie rośnie aż do 25.06.1950r. kiedy to wojsko KRLD tratuje pozycje przygraniczne żołnierzy południa i pędzi w kierunku Seulu, który zdobywa i bardzo szybko przesuwa się w kierunku Pusan. Gen. Douglas MacArtur obejmuje kontrolę nad wszystkimi amerykańskimi jednostkami w Korei. Zaczyna się kontrnatarcie, na tyłach wroga w Inczhon ląduje X korpus i odcina drogi odwrotu, 8 armia przełamuje linię frontu i rusza na północ. 30 września Seul jest wyzwolony, a wojska ONZ docierają aż do rzeki Yalu na granicy z Chinami, gdzie pojawiają się chińscy „ochotnicy”, którzy ponownie spychają wojska ONZ na południe. Działania wojenne powodują, iż w styczniu 1951r. ofensywa wojsk sojuszniczych spycha Chińczyków w okolice 38 równoleżnika, tu front się stabilizuje. Porozumienie o zawieszeniu broni zostaje podpisane w lipcu 1953r.
Wojna zrujnowała populację i ekonomię Korei, straty w ludziach odnotowały też Chiny i USA. Sprawę ewentualnego połączenia kraju zostawiono bezpośrednio do negocjacji pomiędzy KRLD a Republiką Korei. Do dziś czasem obserwujemy groteskowe rozmowy, które do niczego nie prowadzą, a za które Południe czasem płaci olbrzymie pieniądze. Reżim w KRLD nie dopuści do połączenia, gdyż oznaczałoby to jego upadek, a Korea Południowa nie jest w stanie, na wzór RFN, sfinansować operacji połączenia. Obecnie różnice ekonomiczne i kulturowe są już tak duże, że powstała przepaść, której nikt nie jest w stanie zasypać, a stanowisko wielkich mocarstw takich jak USA Chiny czy Rosja nie zbliża tych krajów do zjednoczenia.
Grupa, która była przed nami wychodzi z baraku zwanego Conference Room, teraz czas na nas. Wchodzimy do środka, byłem już tu kiedyś, w bardziej kameralnej grupie, mogłem spokojniej wtedy się przyjrzeć temu miejscu, teraz w tłoku i pokrzykiwaniu innych turystów, nawet ciężko zebrać myśli, do tego cały czas dobiegające informacje pani pilot, że jeszcze 2 minuty, jeszcze minuta, jeszcze 30 sekund.
Wychodzimy, ciągle jakoś tak w pośpiechu. Dobrze, że byłem przygotowany na to miejsce i mogłem szybciej jakoś je zobaczyć ze zrozumieniem, ale myślę, że dla osoby nie świadomej jest to zdecydowanie za szybko i zanim zdąży cokolwiek zobaczyć, będzie już z powrotem w autobusie.
Objeżdżamy budynek jeszcze raz dookoła, po stronie północy też pojawiła się jakaś wycieczka.
Mijamy miejsce, gdzie doszło do incydentu z siekierami. (opis powyżej)
Na chwilę autobus zwalnia przy „moście bez powrotu” – to miejsce gdzie po wojnie wymieniano jeńców.
Wracamy do Camp Bonifas, chciał bym tu dłużej zostać, jeszcze popatrzeć na to miejsce po dwóch stronach świata, takie dziwne, podzielone prze politykę i wojny.
Tymczasem przy zmianie autobusu jesteśmy wpychani do sklepu z pamiątkami, komercja na całego. Ale też sobie kupujemy jakieś pamiątki z tego miejsca.
Wracamy do mostu, na którym o poranku widzieliśmy tyle wozów transmisyjnych, teraz po południu jest już pusto.
Nie pisałem o tym wcześniej, ale mieliśmy wykupiony pełen pakiet wycieczki. Teraz zostaniemy podzieleni. Ci którzy mieli tylko Panmunjom wrócą do Seulu, a Ci którzy mają jeszcze kilka atrakcji w planie zostaną zaproszeni na obiad, a potem na dalsze zwiedzanie.
Tak jak wspomniałem dostajemy bardzo smaczny obiad, sami musimy sobie go ugotować. Siadamy przy maszynce na gaz, na palniku postawiony jest coś w rodzaju rosołu, a my dodajemy kolejne składniki.
Po obiedzie mamy chwilę by pospacerować po okolicy i popatrzeć na Korę Północną która znajduje się po drugiej stronie rzeki. Miało być tak groźnie, jak wyjeżdżaliśmy z Polski było wszędzie w mediach słychać o rosnącym niebezpieczeństwie w pobliżu linii demarkacyjnej. Tymczasem obok knajpy, gdzie jedliśmy obiad, a w pobliżu mostu, znajduje się coś jakby wesołe miasteczko, mnóstwo w nim dzieci, a nad nimi latają wojskowe helikoptery.
Po zbiórce jedziemy zobaczyć tunele jakie wykopała Korea Północna pod linią demarkacyjną. Podobno już w roku 1970 Kim Ir Sen wydał rozkaz zbudowania co najmniej dwóch tuneli i każdy w żołnierzy stacjonujących w strefie, uczestniczył w ich budowie. Pierwszy z tuneli znaleziono w 1974 roku, a kolejne w latach 1975, 1978 i 1990. Rząd Korei Północnej twierdzi, że tunele są kopalniami węgla, jednakże nie stwierdzono jego obecności w skałach je otaczających. Odkryte tunele były wyposażone w oświetlenie elektryczne, linie kolejowe, wagoniki i są tak wybudowane, aby nie gromadziła się w nich woda. Dwa pierwsze znajdują się około 45 m pod ziemią i mają długość po około 3500m. Pierwszy z tuneli odkryto w czasie prac porządkowych. Drugi tunel odkryto po zeznaniach Kim Bu-sunga , wysoki przedstawiciel Parti Pracy, który uciekł na południe. Drugi tunel jest szerszy i pozwala na to, by nawet przejechał czołg, a w ciągu godziny przeszło nim około 30 000 żołnierzy.
Tylko trzeci tunel jest udostępniony dla turystów. Został także odkryty po zeznaniach Kim Bu-sunga 17 października 1978 r. jest on tej samej wielkości co drugi z tuneli, znajduje się tylko 4 km od Panmunjom i 44 km od Seulu, to właśnie tym tunelem był zaplanowany atak na stolicę Korei Południowej. Znajduje się 73 m pod ziemią i ma 1635 m długości. Był zaprojektowany do działań konwencjonalnych jak i do działań partyzanckich czy szpiegowskich. Nawet do 30 000 żołnierzy mogło nim przejść na godzinę w przypadku wojny.
Czwarty tunel odkryto po wykryciu dźwięku silników podziemnych w maju 1989 roku. Armia rozpoczęła prace wykopaliskowe przy użyciu „state-of-the-art.” urządzeń rozpoznawczych opracowanych przez koreańskiego Instytutu Nauki i Technologii. Wysyłając fale radiowe dokładnie określono lokalizację tunelu, jak również określono jego rozmiar. Dwadzieścia trzy dni później zaczęli kopać w kierunku wykrytego tunelu Korei Północnej. Koreańscy i zagraniczni dziennikarze byli obecni na miejscu odkrycia czwartego tunelu w dniu 3 marca 1990 r. Tunel jest 145 metrów pod powierzchnią i ma 2052 metrów długości. Znajduje się 26 km na północny wschód od Yangku. Tunel może umożliwić tranzyt 30000 żołnierzy na godzinę.
Kim Bu-sung zeznał, że KRLD planowała 5 tuneli. Dotychczas odkryto tylko 4 tunele i jak najbardziej prawdopodobne jest to, że jeszcze jakieś inne tunele są nadal nie odkryte.
Przed wejściem do tunelu idziemy jeszcze na chwilę do muzeum pokazującego, jak odkrywano tunele oraz możemy poznać historię podziału półwyspu.
Możemy zobaczyć makietę strefy zdemilitaryzowanej, podobną widzieliśmy kilka lat wcześniej po stronie Korei Północnej, niby podobna,ale tamta była przełamana i jakaś już zaniedbana, a ta tutaj świeci się jak choinka na boże narodzenie.
(porównanie makiet po lewej z północy, po prawej z południa)
Przed wejściem do tunelu musimy nasze bagaże zostawić w szafce. Jedyne co zabieramy ze sobą to aparaty fotograficzne. Zaczynamy schodzić w dół. Ten fragment tunelu został wydrążony przez południowo koreańskich żołnierzy, a jego celem jest ułatwienie turystom zobaczenie tego miejsca.
Zejście jest dość strome, do tego robi się duszno. Osoby mające problemy z oddychaniem czy krążeniem powinny iść powoli lub w ogóle odpuścić sobie tą atrakcje. Na samym dole brak przewiewu powietrza powoduje, że zaczynamy się lekko pocić, do tego ja ze względu na wzrost idę cały czas pochylony lub w lekkim przyklęku, trzeba uważać na głowę, którą co prawda chroni kask, ale co jakiś czas uderzam nią o skały.
Docieramy na sam koniec tunelu. Jest zamurowany przez wojsko południowo koreańskie, nie jest to jedna blokada, podobno takich betonowych ścian jest kilka i są głębiej zaminowane. Choć nie wolno robić tu zdjęć, to wszyscy po kolei ustawiają się do zdjęcia.
Wracamy tą samą drogą mijając się w ciasnocie z innymi zwiedzającymi.
Po wyjściu na górę oddychamy pełnym powietrzem, wycieramy pot i chwilę odpoczywamy.
Do odjazdu autobusu zostało jeszcze kilkanaście minut, w tym czasie kupujemy pamiątkowe koszulki w pobliskim sklepie.
Przed ostatnią atrakcją jest punkt obserwacyjny Dorsan. Znajduje się na najwyższym i najbliższym wzniesieniu w okolicy Korei Północnej. Wjeżdżając na niego autobusem widzę tabliczki ostrzegające przed minami, oraz tabliczki z trupią czaszką.
Zatrzymujemy się autobusem na dużym parkingu. Pani pilot przypomina, że zdjęcia wolno nam tu robić tylko do żółtej linii. Wchodzą na plac i dostrzegam jakiż to beznadziejny zakaz. Linia żółta jest namalowana tak, by nie można sfotografować terenów Korei Północnej. Kilku południowo koreańskich żołnierzy pilnuje, aby ludzie stojący na skraju tarasu nie robili zdjęć.
Podchodzę do murku, kładę aparat na parapecie i celuję, ale patrzę się, gdzie są żołnierze, naciskam migawkę.
W tym czasie widzę jak wyłapują ludzi i każą im kasować zdjęcia. Stojąca obok mnie para Słowaków z mojego autobusu, zwraca mi uwagę, żebym uważał. Odpowiadam, im że byłem w Korei Północnej i ten zakaz wydaje mi się śmieszny. Patrzą na mnie jak na kosmitę. Nie chcą mi uwierzyć, że byłem w KRLD. Staję tak w kilku miejscach, i bezwiednie naciskam migawkę. Nagle z okienka ochrony wychyla się Koreanka i coś krzyczy pokazując na mnie, zawijam się i zanim dopadną mnie żołnierze wyjmuję kartę pamięci z aparatu. Chowam ją w autobusie i wracam na plac.
Zbieramy się wszyscy w autobusie i zjeżdżamy na dół.
Przed nami ostatnia atrakcja.
Stacja kolejowa Dorsan. Nasz autobus skręca przed samą granicą, przed drogowym przejście granicznym. Takim samym jak na większości granic świata, jest tylko jedna różnica, tutaj nie ma ruchu. Martwe przejście graniczne. No może czasem wykorzystują je pracownicy strefy Kesong, ale ogólnie ruchu tu nie ma.
Wybudowana 56 km od Seulu i 205 km od Pjongjangu stacja kolejowa Dorsan, to stacja widmo. Nie ma na niej życia. Piękna, wybudowana z rozmachem w roku 2002 stacja w zasadzie stoi pusta i nie używana. W założeniu miała być ostatnią stacją w Korei Południowej, na trasie pociągów towarowych z Busan – Seul – Pjongjang – Sinuiju. Korea Południowa, z racji położenia zmuszona jest do wysyłania swoich towarów drogą morską, przestawienie się na kolej przez Chiny i kolej transsyberyjską mogła by obniżyć zdecydowanie czas i koszty.
Tym czasem do tej pory przejechały nią chyba 2 pociągi towarowe, za ostatnie 10 lat. Nie ma w ogóle ruchu pasażerskiego. Jednie 4 razy dziennie dojeżdża tu kolej podmiejska z Seulu.
Na ścianach wiszą informacje dla podróżnych, którędy się kierować na pociąg do Pjongajngu stolicy Korei Północnej. Jest też okienko celników, można sobie do paszportu wbić pieczątkę kontroli granicznej, potwierdzającą przekroczenie granicy Korei Południowej z Koreą Północną.
Obok dworca znajdują się magazyny na ładunek cargo. Tylko nie ma handlu, nie ma ruchu. Wszystko przygotowane na otwarcie granicy, tylko chyba nie ma tej woli po drugiej stronie. Zresztą obie strony konfliktu cały czas traktują się z dużym dystansem, a w każdej wypowiedzi jest sporo propagandy.
Jeszcze mamy tu chwilę, spacerujemy po pustym terminalu i po okolicy tuż przy granicy z Koreą Północną.
Wracamy do Seulu.
Oczywiście jak na każdej azjatyckiej wycieczce musimy zaliczyć jeszcze jakiś sklep. Powiem szczerze, że nawet nie pamiętam z czego ten sklep słynął, po wejściu do niego odmeldowaliśmy się pani pilot, że się urywamy i żeby nas nie szukała w autobusie. Szybkim krokiem udaliśmy się na najbliższą stację metra .
Pełni wrażeń wróciliśmy do naszego hostelu około 17:45, zabraliśmy nasze bagaże, pożegnaliśmy się z Lynette, dziękując jej za tak miły pobyt.
Prawie biegiem udaliśmy się na metro do Seul Station. Wpadliśmy na dworzec i o 18:45 kupiliśmy bilety na pociąg do Busan, który odjeżdżał o 19:00. Wiedzieliśmy, że są bardzo punktualne, więc szybko zbiegliśmy na peron, przy pociągu przywitała nas Koreanka ubrana w strój ludowy, wskazała nam nasz wagon, do którego prawie wskoczyliśmy i pociąg odjechał.
Bilet z Seulu do Busan kosztował 180000 wonów dla czterech osób, czyli jakieś 564 pln co daje na osobę 141 pln. Dostaliśmy miejsca naprzeciw siebie, zresztą o takie w kasie poprosilismy, także siedzieliśmy sobie wygodnie przy stoliczku i dyskutowaliśmy o całym dniu, który był pełen wrażeń.
KXT to pociągi wysokich prędkości, może nie jadą tak szybko jak japońskie shinkanseny , ale nasz jechał momentami 260 km/h.
Bardzo miłe było to, że w czasie jazdy mieliśmy przez pierwsze dwie godziny dostępny Internet. Wysyłaliśmy maile i zdjęcia do znajomych jak nam idzie nasza podróż, oraz sprawdzaliśmy gdzie aktualnie jesteśmy i ile nam zostało do celu.
W Busan byliśmy o 21:45 i co nie dziwi zgodnie z rozkładem.
Jest coś fajnego w tym, że kiedy rezerwuje się hotel w Korei Południowej, wszyscy odpisują z podziękowaniami, oraz podają mapkę i szczegóły dojazdu do hotelu. Lynette w Seulu też tak zrobiła, o czym wcześniej nie wspominałem. Nasz hotel w Busan też nam taką informację przesłał. Dzięki temu dość prosto trafiliśmy do niego.
Najpierw znaleźliśmy stację metra, a potem przejechaliśmy nim do stacji Nampo. Bilet na metro kosztował 6000 wonów dla 4 osób czyli 19 pln. Musieliśmy trochę podejść do góry by odnaleźć nasz hotel. Miałem go zaznaczonego w nawigacji, więc znaleźliśmy go bez problemu.
Elysee Hotel Busan – zarezerwujesz pod tym linkiem.
Hotel był bardzo przyjazny, świetnie położony i do tego miał olbrzymie pokoje, miały około 30 m2, jeśli będziecie w Busan, śmiało mogę polecić ten hotel.
Byliśmy dość mocno zmęczeni, ale starczyło nam na tyle sił, by jeszcze wyjść na niewielkie zakupy.
Nie pamiętam dokładnie co kupiliśmy, ale w zapiskach odnajduje:
Kim Chi – 200 g – 2500 won
Wino 2000 – 2800 won
Piwo – 0,6 – 1700 won, 1l – 2200 won, 1,6 l – 4700 won
Zupka w kubku – 800 won
Na ulicach Busan, było już coraz mniej ludzi, ale prawie wszyscy byli po kilku głębszych lekko wstawieni śmiali się i pokrzykiwali na całą ulicę. Koreańczycy są w tym trochę podobni do Polaków, lubią sobie zjeść i popić do tego, a potem śpiewają piosenki na całe gardło, czyż to nie urocze ?
Wróciliśmy do hotelu, zajadając się kim chi i popijając to alkoholem szykowaliśmy się do snu. Jutro zwiedzamy Busan. Największy port i drugie największe miasto w Korei Południowej.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, pisanie tego i innych tekstów to proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.