Gruzińska Droga Wojenna – czyli z Tbilisi do Kazbegi.
Wycieczkę na Kazbegi wykupiliśmy w lokalnym biurze podróży. Wybraliśmy Tours Georgia, ale takich biur jest masa w centrum Tbilisi, więc na pewno znajdziecie coś, co będzie wam odpowiadało.
Najważniejsze by dopytać co jest w planie zwiedzania, bo może się okazać, że po drodze będziecie zwiedzać miejsca, które odwiedziliście już wcześniej w Gruzji, ale o tym za chwilę.
Wycieczka kosztowała nas 45 lari od osoby czyli 90 pln. Daliśmy niewielki zadatek w kwocie 30 lari, zostawiliśmy wizytówkę naszego hotelu. Kierowca miał po nas podjechać o 8:30.
Co do ceny za wycieczkę, to osobiście widziałem ceny od 35 do 49 lari – różnice biorą się z ilości punktów zwiedzania oraz komfortu podróży, także od Was zależy jaką wycieczkę wybierzecie.
Nasz kierowca pojawił się prawie punktualnie, pod wejściem do centrum handlowego w którym znajdował się nasz hotel. Przyjechał po nas busikiem mercedesa z przypiętą kartką „Tours Georgia”, na imię miał Robert.
Pojechaliśmy pod biuro podróży, w którym dzień wcześniej wykupiliśmy wycieczkę. Pod biurem czekała na nas kolejna uczestniczka wycieczki Wendi z Malezji, samotnie podróżująca po świecie księgowa.
Czekaliśmy jeszcze na dwie osoby, planowo mieliśmy odjechać o 9:00, ale zbliżała się już 9:30 i nikt się nie pojawił. W końcu Robert dostał telefon, że za chwilę będą brakujące dwie osoby. Spóźnialskimi okazały się dwie dziewczyny z Węgier.
Ruszyliśmy na zwiedzanie. Nasza wycieczka miała potrwać około 9 godzin.
Pierwszym punktem zwiedzania był Monastyr Dżwari.
Monastyr Dżwari – prawosławny monastyr z IV w. położony niedaleko miasta Mccheta we wschodniej Gruzji. Nazwę można tłumaczyć jako Monastyr Krzyża.
Według tradycyjnych źródeł Święta Nino, która nawróciła Gruzję na chrześcijaństwo, zatrzymała się na modlitwę na najwyższym wzniesieniu Mcchety i postawiła na nim krzyż. Około 545 na tym miejscu został wzniesiony pierwszy, mniejszy kościół, który został nazwany Małym Kościołem Dżwari. Drugi, większy, zwany Wielkim Kościołem Dżwari, został wybudowany obok pierwszego w latach 586-605.
Jest to czteroapsydowa świątynia (tzw. tetrakonchos), bardzo popularny typ architektoniczny na całym Południowym Kaukazie. Kościół ten służył jako wzór przy budowie innych świątyń. Jego fasadę zdobią rzadko spotykane i różnorodne płaskorzeźby. Znaczenie monastyru Dżwari rosło wraz z upływem czasu i przyciągało wielu pielgrzymów. Także dzisiaj Wielki Kościół jest wykorzystywany podczas ważniejszych uroczystości. Zachowały się też fragmenty krzyża św. Nino.
Przez wieki budynki monastyru ulegały zniszczeniu na skutek erozji oraz niewłaściwego utrzymania i braku konserwacji. Jest on obecnie wpisany na listę stu najbardziej zagrożonych zniszczeniem zabytków świata.
Monastyr Dżwari góruje nad okolicą, widać go z daleka, między innymi z pobliskiej Mcchety. Z monastyru Sweti Cchoweli, wydaje się być na wyciągnięcie ręki.
Klasztor Dżwari (Monastyr Krzyża) to wzór, z którego czerpano budując kościoły na całym Kaukazie.
Widok z góry jest przepiękny, panorama na Mcchetę oraz doliny Kury i Argwi.
Do tego rozpoczynająca się tutaj Gruzińska Droga Wojenna.
Gruzińska Droga Wojenna – główny szlak przechodzący w poprzek Wielkiego Kaukazu. Biegnie z Tbilisi do Władykaukazu (w Osetii Północnej) łącząc regiony Południowego i Północnego Kaukazu. Gruzińska Droga Wojenna ma długość 208 km a w najwyższym punkcie, tj. na Przełęczy Krzyżowej wznosi się na wysokość 2379 m n.p.m.
Szlak dobrze znany był już w starożytności. Od początku wykorzystywały go armie (np. rzymskie, perskie, mongolskie), kupcy a nawet całe ludy wędrujące między Azją i Europą. W czasach gruzińskiej monarchii szlak ten był mocno ufortyfikowany i najczęściej podległy bezpośrednio królom.
Obecna nazwa wiąże się z dziewiętnastowieczną modernizacją, która zwiększyła znaczenie militarne szlaku. Wówczas władze rosyjskie poszerzyły i wzmocniły istniejącą drogę, co pozwoliło na szybki przerzut dużych oddziałów w czasie wojny z północnokaukaskimi góralami w Czeczenii i Dagestanie.
Wzdłuż Gruzińskiej Drogi Wojennej zachowało się wiele zabytkowych świątyń i budowli obronnych, które w połączeniu z malowniczym krajobrazem stanowią wielką atrakcję turystyczną.
Robimy wiele zdjęć z tego miejsca, oglądamy znajdującą się w dole Mcchetę.
Dziewczyny z Węgier, są zaskoczone, że wycieczka na Kazbegi ma w planie także i to miejsce, były tu dzień wcześniej na własną rękę, proponują byśmy ominęli wszystkie zaplanowane miejsca i pojechali prosto do celu.
Odmawiam, skoro nie doczytały, co będą zwiedzać to już nie mój problem.
Wendi z Malezji tez tu była kilka dni wcześniej, ale ona z azjatyckim spokojem znosi oczekiwanie na nas.
Wracając do busika mijamy handlarzy pamiątkami, wsiadamy i zjeżdżamy do Mcchety.
Mccheta jest jednym z najstarszych miast Gruzji. Położona na ważnym trakcie handlowym, łączącym brzeg Morza Czarnego z miastami na kaspijskim wybrzeżu istniała już w głębokiej starożytności. Przez kilka wieków Mccheta była stolicą gruzińskiego królestwa Iberii (od III wieku p.n.e. aż do V wieku n.e., gdy król Wachtang Gorgasali przeniósł stolicę do Tbilisi). Rezydujący w Mcchecie iberyjski król Mirian III w 317 r. przyjął chrześcijaństwo, dlatego też miasto do dziś jest siedzibą najwyższych władz Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego.
Robert zatrzymuje się na parkingu i pokazuje nam drogę w kierunku katedry Sweti Cchoweli.
Do katedry idziemy wąskimi uliczkami, gdzie miejscowi postawili knajpy z gruzińskim winem, sklepy z pamiątkami oraz inne atrakcje dla turystów.
Katedra Sweti Cchoweli.
Katedra stanowiła w ciągu wielu stuleci miejsce koronacji i wiecznego spoczynku władców Gruzji oraz siedzibę najwyższych władz Gruzińskiego Prawosławnego Kościoła Apostolskiego. Obecnie jest siedzibą arcybiskupa Mcchety i Tbilisi, sprawującego urząd Katolikosa Gruzji.
Katedrę wzniósł w latach 1010-1029 architekt gruziński Arsakidze na miejscu zbudowanego w IV w. najstarszego kościoła Gruzji. Według legendy święta Nino wybrała miejsce budowy u zbiegu rzek Kury i Aragwi.
Według tej legendy Elizeusz, żyd z Mcchety wyruszył do Jerozolimy, by bronić Chrystusa przed sądem Piłata, lecz zdążył dopiero w chwili Ukrzyżowania. Od rzymskiego żołnierza odkupił szatę Chrystusa i zabrał ją ze sobą do Gruzji. W Mcchecie oddał szatę swojej siostrze Sydonii, która otuliwszy się nią zmarła i została w niej pochowana. Na jej grobie wyrósł wielki cedr.
Święta Nino poleciła, aby ściąć cedr i na jego miejscu zbudować kościół, lecz cedr nie dał się ściąć. Dopiero gdy święta Nino modlitwą przywołała anioła, drzewo uniosło się i budowa została ukończona. Z pnia cedru powstała kolumna, dająca życiodajny sok.
Badania archeologiczne wykazały, że na miejscu obecnej katedry w V w. znajdowała się niewielka trójnawowa bazylika.
Obecna katedra powstała w XI w. za panowania króla Giorgiego II. W 1787 król Herakliusz II polecił otoczyć katedrę wysokim murem obronnym z ośmioma wieżami.
Obecnie istniejąca katedra z XI w. została wzniesiona w układzie kopułowo-krzyżowym, typowym dla gruzińskiego budownictwa sakralnego. Do budowy użyto żółtego piaskowca. Fasadę zdobią liczne płaskorzeźby. Płaskorzeźba na ścianie północnej przedstawiająca prawe ramię z dłutem w dłoni opatrzona jest napisem: „Ramię Arsukidzego, sługi bożego, niech mu będzie przebaczone”. Napis na ścianie wschodniej głosi: „Kościół święty został wzniesiony ręką uniżonego sługi Arsukidzego. Niech jego dusza zazna spokój, Mistrzu”.
Katedra była wielokrotnie odnawiana i przebudowywana.
Ściany wewnętrzne katedry pokryte były freskami, lecz w 1830 z okazji pobytu cara Mikołaja I freski pokryto tynkiem. Część z nich udało się wydobyć spod tynku, m.in. wizerunki bestii apokaliptycznych i znaków zodiaku.
Ikony stanowią kopie oryginałów, przechowywanych w muzeum państwowym Gruzji.
Obchodzimy katedrę dookoła. W dodali widać Monastyr Dżwari, taki mały ale jak by na wyciągnięcie dłoni.
Wracamy do auta, goni nas czas. Przez dwie dziewczyny z Węgier mamy spore opóźnienia a droga przed nami daleka.
Obieramy kierunek na miasto Stepansminda czyli Kazbegi, to będzie nasze ostatnie miejsce przed powrotem do Tbilisi.
Po drodze mijamy stragany z owocami, warzywami no i regionalnym winem.
Nasz kierowca zatrzymuje się na stacji, by zatankować gaz. Wszystkie auta w Gruzji jeżdżą na gaz. Dlatego w większość taksówek lub busów nie ma miejsc na bagaż, ale za to jest wpakowana olbrzymia butla na gaz.
Stare ciężarówki też jeżdżą na gaz i wyglądają trochę jak stare bomby wodorowe.
W czasie tankowania gazu musimy wysiąść z auta. W tym czasie idziemy z Wendi na pobliski stragan z „darami wsi”. Wendi kupuje owoce, a ja lokalne wino. Jak się wkrótce przekonam, że to okropny kwas.
Z każdym kilometrem jesteśmy coraz dalej od Tbilisi, a widoki robią się coraz piękniejsze. Ogrom gór jest olbrzymi. Wendi klika co chwila zdjęcie. Opowiada mi o Tadżykistanie, Kazachstanie i Uzbekistanie. Oczywiście rozmawiamy także o Kuala Lumpur i Malezji. Wendi jest już bardzo długo w trasie, stać ją na taki urlop, bo jak mi tłumaczy jest księgową i dostaje zlecenia na maila. Każdego dnia po zwiedzaniu musi popracować na laptopie w hostelu, ale dzięki temu jest w ciągłej podróży.
Kiedy Wendi widzi początek zbiornika Żinwali – krzyczy „stop” i wysiadamy na zdjęcia.
Zbiornik Żinwali powstał po przegrodzeniu rzeki Argawi tamą w latach 1974 – 1985. Działa tu elektrownia wodna. Pierwotnie planowano utworzyć tu większe jezioro od obecnie istniejącego, jednak ponieważ jego wody zalałyby mur twierdzy Ananuri, zrezygnowano z tego, także w kontekście masowych protestów Gruzinów.
Dalej czeka już na nas wspomniana wcześniej Twierdza Ananuri.
Twierdza Ananuri to jeden z tych obiektów, którego zdjęcia widnieją na niemal każdej broszurze reklamującej kraj. Kamienny pierścień murów z basztami, oraz kościoły na tle wzgórza w tle tworzą piękną panoramę.
Forteca należała do książąt Aragwi, którzy panowali na tych terenach od XIII wieku. Zamek był świadkiem kilkunastu bitew. W 1739 Eristawi Szansze z Kasani podpalił Ananuri i wymordował rodzinę Eristawi z Aragwi. Cztery lata później chłopi z Aragwi zamordowali swoich panów i poprosili króla Teimuraza II z Kartlii, aby panował nad nimi. W 1746 wybuchło jednak powstanie chłopskie, które doprowadziło do sojuszu między Teimurazem a Iraklim II z Kartlii, mającego na celu pokonanie rebeliantów.
Zabudowa Ananuri powstała w XVII wieku. Wszystkie obiekty otaczają stare mury warowne. Wewnątrz znajdują się m.in. duży kościół oraz mniejsza świątynia Gwtaeba, wieża z piramidalnym dachem, jednonawowy kościół Mkurnali, baszta Szeupowari oraz dzwonnica. Zabytki są bogato dekorowane różnymi ornamentami, a także cennymi freskami.
Trochę spacerujemy po okolicy, samo zwiedzenie warowni nie zajmuje nam zbyt wiele czasu, oko nacieszone widokami , wskakujemy do wozu i w drogę.
Po drodze mijamy Gudauri – gruziński kurort narciarski leżący w górach Kaukazu w regione Mccheta-Mtianetia. Zaraz za miejscowością zaczyna się podejście pod górę Sadzele (3260 m n.p.m.) i sąsiednią Kudebi (3008 m n.p.m.).
Miejscowość położona jest na wysokości 2200 metrów n.p.m. Kiedyś była tylko leżącą przy Gruzińskiej Drodze Wojennej stacją pocztową, gdzie dyliżanse i carscy kurierzy wymieniali konie. W połowie lat 80., kiedy Gruzja należała jeszcze do Związku Radzieckiego, władze w Moskwie postanowiły pozyskać Kaukaz dla płacących dewizami obywateli Zachodu. Z pomocą austriackich inwestorów wybudowano hotele, wyciągi i nartostrady. Na oba pobliskie szczyty prowadzą wyciągi krzesełkowe. Na zboczach Sadzele i Kudebi jest 35 km tras zjazdowych o wszystkich stopniach trudności.
Nasz kierowca Robert opowiada nam jak w zimie przywozi tu Ukraińskich czy Rosyjskich narciarzy, odbiera ich z lotniska w Tbilisi i dostarcza do tego ośrodka. Przekonuje nas byśmy tu kiedyś przyjechali na narty. Kiedy podaje jakie są tu ceny, wcale mnie nie przekonuje, abym wybrał Gudauri na narty.
Zbliżamy się do punktu widokowego na kanion Aragwi.
Platforma widokowa to rodzaj pomnika przyjaźni Rosyjsko – Gruzińskiej. Rodzaj szalonego fresku na ścianie platformy ma upamiętniać zawarcie traktatu gieorgijewskiego, czyli ustanowienia rosyjskiego protektoratu nad wschodnią Gruzją w zamian za ochronę przed najeźdźcami z południa.
Zatrzymujemy się tu na zdjęcia. Widok jest niesamowity.
Zbliżamy się do Przełęczy Dżwari, inaczej Krzyżowej, leży w głównym paśmie wododziałowym. Stąd rzeki płyną na południe (Aragwi, dopływ Mtkwari) lub na północ (rzeka Terek, przepływa obok Groznego). Przełecz Dżwari jest najwyższym punktem na Gruzińskiej Drodze Wojennej – 2379 m n.p.m. Po jej przekroczeniu trasa prowadzi w dół, szybko zjeżdżamy do miejscowości Stepancminda.
Po drodze zatrzymujemy się w miejscy, gdzie woda płynie po porowatej skale. Wchodzimy po niej bez poślizgnięć, dziwne uczucie.
Potem ruszamy dalej.
Stepancminda dawn. Kazbegi – położone jest na wysokości 1750 m n.p.m., u stóp lodowca, nad rzeką Terek. Zamieszkane przez ok. 1820 mieszkańców.
Nazwa miasta pochodzi od św. Szczepana, nadana została na cześć mnicha Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego o tym samym imieniu, który zbudował tu erem służący do poboru opłat za przejazd prowadzącym przez góry szlakiem (późniejsza Gruzińska Droga Wojenna}. Nazwa Kazbegi została zmieniona podczas okupacji sowieckiej w 1925 r. Miała upamiętnić lokalnego przywódcę, który po przyjęciu protektoratu Imperium Rosyjskiego nad Gruzją pomógł stłumić antyrosyjską rewolucją. W 2006 r. powrócono do pierwotnej nazwy miasta.
Ok. 12 km na północ od miasta położony jest gruziński posterunek na granicy z Rosją. Przejście graniczne jest czynne ponownie od 1 marca 2010 r.
Zatrzymujemy się na parkingu. Nasz mercedes nie poradzi sobie z dalszą trasą. Nasz kierowca Robert idzie szukać kogoś kto nas podwiezie wyżej. Na parkingu jest sporo aut, więc po chwili wraca z informacją, iż znalazł auto za 70 lari, które całą naszą szóstkę wywiezie do góry.
Wendi jest zaskoczona dodatkową opłatą, była przekonana, że w podstawowej cenie jest zawarty wyjazd do góry. Uspokajam ją, mówią, że tak te wycieczki są kalkulowane i musimy tutaj wnieść dodatkową opłatę. Wendi nie jest zadowolona.
Przesiadamy się do furgonetki o wyższym zawieszeniu i zdecydowanie grubszych oponach. Nasz młody Gruziński kierowca nie mówi po rosyjsku, choć to dziwne ze względu na bliskość rosyjskiej granicy, nie mówi też po angielsku ani słowa.
Wyjeżdżamy powoli do góry. Droga jest w fatalnym stanie, zastanawiam się dlaczego raz na jakiś czas nie przejadą po niej jakimś spychaczem i walcem skoro mają tu tylu turystów, a wolą niszczyć auta i opony na takich dziurach.
Zostawiamy za sobą ostatnie domy i zaczynamy zdobywać górę. Mijamy powoli wspinających się ludzi, którzy wybrali wariant dla piechurów. Co chwila musimy ustępować drogi zjeżdżającym z góry.
Jesteśmy coraz wyżej, lekko przyciska uszy. Widoki są niesamowite, ale część krajobrazu przykrywają chmury, choć jeszcze chwilę temu były daleko stąd, teraz schowały się w nich czubki gór.
Po około 20 minutach jesteśmy u góry.
Przed nami Cminda Sameba.
Kościół Cminda Sameba (Świętej Trójcy) powszechnie jest określany jako „Gergeti“ (od nazwy wzgórza świątynnego, na którym stoi). W licznych wydawnictwach poświęconych Gruzji właśnie ta świątynia widnieje na okładce. Bez wątpienia kościół Gergeti i okoliczne góry tworzą jeden z kilku najwspanialszych widoków na Kaukazie.
Cminda Sameba stoi na wysokości 2400 m n.p.m. Po jego wschodniej stronie znajduje się głęboka kotlina, w której leży miasto Kazbegi, zaś po przeciwnej stronie góruje majestatyczny, drzemiący wulkan Mkinwarcweri, czyli Kazbek (5047 m n.p.m.).
Kościół i sąsiednia dzwonnica powstały w XIV wieku. Świątynia reprezentuje styl krzyżowo-kopułowy a jej ściany zdobią rozmaite płaskorzeźby.
Wieje niemożliwie. Momentami tak, że aż chce mnie wywrócić. Sama Cminda Sameba to jeden z wielu fajnych monastyrów w Gruzji. Ani nie powala jakoś urodą wewnątrz, ani z bliska z zewnątrz. Cminda Sameba wygląda kapitalnie na tle gór. Z oddali, widziana z dołu z miejscowości Kazbegi i z odległości kilkuset metrów, z początku szlaku który wiedzie pod górę Kazbek.
Wchodzimy na chwilę do środka, w zasadzie zaglądamy.
Poniżej miejscowość Kazbegii.
A przed nami góra Kazbeg.
Jednak jest coś w tym miejscu takiego, że ciągną tu turyści odwiedzający Gruzje. To jak by klejnot w koronie, który koniecznie trzeba zobaczyć.
Kiedy wracamy zatrzymujemy się jeszcze na ostatnie zdjęcia.
Droga w dół znowu mozolna i trudna.
Na samym dole gdy płacimy kierowcy 70 lari ten oddaje nam 10, nasz kierowca coś mówi po gruzińsku i jednak odbiera od na 10 lari. Wszystko jasne, nasz kierowca postanowił sobie dorobić i oberwał na nas 10 lari, robi głupia minę, ale my rozumiemy co się stało.
Przy wyjeździe z Kazbegii zatrzymujemy się jeszcze w restauracji.
Zamawiamy chaczapuri i zupę, a do tego dostajemy dzbanek czaczy.
Wendi zamawia warzywa.
Trochę nas ten dzbanek czaczy wystraszył, myśleliśmy, że zamawiając pół litra, dostaniemy butelkę z której się napijemy po kieliszku a resztę zabierzemy, tym czasem musimy wszystko skonsumować na miejscu.
Po obiedzie zaczynamy mozolną podróż do Tbilisi. Zaczyna padać, do tego robi się ciemno i nic nie widać.
Cały czas dyskutujemy z Wendi o podróżach i o świecie. Wendi mnie zaskakuje, mówiąc, iż oglądała polski film „Katyń”. Po cichu się zastanawiam, czy ja znam coś z kina malajskiego, ale nic mi nie przychodzi do głowy.
Tak głośnio się śmiejemy, że w końcu jedna z Węgierek zwraca nam uwagę, iż przeszkadzamy jej w śnie, a ja sobie myślę, że gdyby się rano nie spóźniła bylibyśmy już w Tbilisi.
Robert odwozi nas pod hotel, żegnamy się ze wszystkimi i w deszczu idziemy jeszcze na malutkie zakupy.
Rano możemy się wyspać, dopiero przed południem pojedziemy do Dawid Garedża.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.