Bran, Sybin i zamek w Hunedoarze.
Bran.
Szukamy naszego hotelu. Jest przy głównej drodze jakieś 1500 m od zamku . W końcu go znajdujemy i odbieramy klucze do pokoju. Co ciekawe okazuje się, że to nie pokoje a domki. Do dyspozycji mamy parter, a w nim oprócz salonu w pełni wyposażoną kuchnię.
Jeśli będziecie chcieli zarezerwować ten sam hotel to znajdziecie go w linku poniżej.
Nasz hotel w Bran zarezerwujesz pod tym linkiem.
Zanim zajdzie słońce idziemy jeszcze na spacer pod zamek, nie chcemy jechać autem, bo wydaje nam się, że nie ma gdzie zostawić w pobliżu auta.
Pod samym zamkiem odpust i cepelia trwa na całego. Skoro takie miejsca przyciągają turystów, to muszą też przyciągnąć lokalnych biznesmenów. Jeśli byliście kiedyś na Gubałówce to tu jest tak samo, nie widziałem tylko misia z którym można by sobie zrobić zdjęcie.
Kiedy jesteśmy tu późnym popołudniem na zamek nie można już wejść. Planujemy wejść do zamku następnego dnia na otwarcie.
Wracamy do hotelu, gdzie jak się okazuje trwa impreza integracyjna dal wszystkich dzisiejszych gości.
Zamek w Bran.
O poranku idziemy zwiedzać zamek. Mamy nadzieję, że na otwarciu nie będzie zbyt dużo ludzi. Chyba tak samo pomyślały wszystkie biura podróży bo pod kasą wita nas olbrzymia kolejka. Idzie w miarę szybko, ale i tak do wejścia na zamek czekamy bardzo długo w wąskiej i ciasnej kolejce. Zresztą wejście do zamku obite jest płytami wiórowymi.
Zresztą pierwszy zamek też zbudowano tu z drewna, gdzieś w okolicach roku 1212.
Zamek w Bran odpowiada opisowi siedziby Drakuli, kluczowej postaci w powieści gotyckiej „Drakula” autorstwa irlandzkiego pisarza Brama Stokera. Pierwowzorem Drakuli był Wład Palownik, słynący z brutalności. Jego związek z zamkiem w Bran nie został jednak potwierdzony. Przypuszcza się, że mógł tu spędzić parę dni, jako więzień. Choć większość informacji wskazuje, że nie spędził tu ani dnia.
Nie przeszkadza to jednak Rumuni, by reklamować to miejsce jako „Zamek Drakuli”, od takie małe kłamstewko marketingowe by przyciągnąć turystów.
W środku zamku jest dość ciasno. Masa małych korytarzyków, skromnych pokoi, tajnych przejść. Przez chwilę nawet się zastanawiałem jak odnajdowali się tu mieszkańcy. Wystrój zamku, podobny to tego co zazwyczaj się w takich miejscach spotyka. Czyli krzesło, stół i łóżko. Ubiór z tamtych czasów i kilka obrazów.
Uroczy za to jest dziedziniec, też mały ale mi się bardzo podobał.
Wychodzimy z zamku, jeszcze tylko kilka ostatnich spojrzeń i wracamy.
Przed kasami nie ma już kolejki, więc może tu lepiej przyjść chwilę później. Cepelia przed zamkiem żyje na całego. Język polski słychać tak samo często jak na Krupówkach. W sumie nie ma się co dziwić, to długi weekend majowy, a Polacy coraz chętniej odwiedzają Rumunię.
Przed nami Sybin.
To kolejne miasto należące do Siedmiogrodu. Zostawiamy auto na parkingu w centrum miasta, i szerokim trotuarem idziemy w kierunku centrum. Jest weekend, więc na ulice wylegli Rumuni i turyści. W knajpach pełno gości. Znowu się zastanawiam dlaczego wśród pozostałej części Europejczyków, Rumunia ma tak słabą ocenę. Wciąż tak rzadko odwiedzana i niedoceniana.
W końcu docieramy na tzw. „Duży Rynek” istnieje od 1366, kiedy został ukończony trzeci pas fortyfikacji. W średniowieczu, plac był świadkiem najważniejszych wydarzeń z życia codziennego miasta, jak zgromadzeń publicznych, ale także egzekucji. Plac ma maksymalną długość 142 m, a maksymalna szerokość wynosi 93 metry.
Atrakcją Sybinu są „Domy z Oczami” – faktycznie jeśli się popatrzycie po dachach, to zobaczycie że wypusty okien są zrobione w taki sposób, że wyglądają jak by domy miały oczy i dyskretnie nas obserwowały co na placu robimy.
Tuż obok jest „Mały Rynek”, który obecnie przedzielony jest biegnącą w dół ulicą Ocnei. Mały Rynek jest doskonałym przykładem na to jak Sybin wyglądał w okresie średniowiecza. Otaczają go głównie XV wieczne kamienice. Najbardziej okazałym budynkiem są tu dawne sukiennice, w których dziś znajduje się galeria sztuki.
Nad ulicą przerzucony jest most, zwany „Mostem Kłamców”. Nazwa mostu wzięła się od legendy, mówiącej o tym, że miał się on zawalić jeśli stanie na nim kłamca. Podobno obalił ją sam Ceausescu kilkakrotnie spacerując po konstrukcji. Most jest pierwszą żeliwną konstrukcją w całej Transylwanii. Łączy Mały Rynek z placem, przy którym mieści się katedra ewangelicka.
Katedra ewangelicka zbudowana została w XIV wieku jako kościół katolicki, w okresie reformacji, zaczęła służyć jako zbór. Ciekawostką architektoniczną świątyni jest ferula czyli kaplica otaczająca wieżę. Powstała ona podczas przebudowy i powiększania kościoła. W jej wyniku wieża znalazła się wewnątrz głównego korpusu budowli. Wieża ma wysokość 73 metrów i jest najwyższą w Siedmiogrodzie.
Brama schodowa to część pasażu łączącego Górne miasto z Dolnym.
Na górne miasto wracamy dawną jedyną drogą dla wozów z towarami. Wąska i kręta ulica wiedzie pod oknami Ratusza, skąd można było naliczyć podatek na towary.
W końcu dopada nas głód, chcemy coś zjeść. Na starówce jest wiele knajp, ale robiąc rozeznanie przed podróżą zaznaczyłem na mapie bardzo dobrze ocenianą restaurację.
W bocznej uliczce niedaleko starych murów obronnych znajdziecie Crama Sibiul Vechi. Kiedy wchodzimy do środka od razu wiemy, że będzie tu smacznie.
Taka knajpa z klimatem, dwóch kelnerów ciężko pracujących na jakość obsługi, z uśmiechem wskazuje nam wolny stolik. Po chwili już mamy na stole karty dań i butelkę rumuńskiego wina. Kilka minut później na stolę ląduje ciorba, mamłyga i sarmale – czyli rumuńskie gołąbki.
Co ciekawe z czasem odkryję, że stołowali się tu też inni polscy blogerzy, i wszyscy polecają tą knajpę.
Knajpa Crama Sibiul Vechi na tripadvisor.
Nakarmieni świetnym rumuńskim jedzeniem, wracamy do auta.
Jeszcze trochę drogi przed nami, a w planach mamy piękny zamek.
Zamek w Hunedoarze.
Jedziemy do miejscowości Hunedoara. Kolejnego miasta w Siedmiogrodzie.
W sumie to pierwotnie nie planowaliśmy tu podjeżdżać, ale czytając w podróży nasz przewodnik po Rumuni, cały czas zachwycaliśmy się pięknym zamkiem znajdującym się na okładce.
Ten średniowieczny zamek uznawany jest za najpiękniejszy w Transylwanii.
Choć samo miasto w którym się znajduje, nie jest najbardziej urocze i słynie głównie z hutnictwa, to zamek robi piorunujące wrażenie. Co tu się rozpisywać, jesteśmy nim oczarowani. W popołudniowych promieniach słońca zachwyca wszystkich zwiedzających.
Kupujemy bilety i wchodzimy do środka.
Castelul Corvinilor, jak zwany jest po rumuńsku, powstał w XIV wieku, ale to Jan Hunyady – węgierski magnat, wojewoda siedmiogrodzki i regent Węgier, bohater narodowy, który zasłynął zwycięstwem nad Turkami podczas oblężenia Belgradu w 1456 r. – uczynił z zamku po 1440 r. potężną twierdzę z podwójnym pierścieniem murów obronnych oraz kilkoma wieżami – prostokątnymi i kolistymi, które były zupełną innowacją w ówczesnych czasach w Transylwanii.
Pomiędzy wewnętrznym, a zewnętrznym pierścieniem murów obronnych znajduje się studnia. Wedle legendy studnię wykopali trzej tureccy więźniowie, którym Jan Hunyady obiecał darowanie wolności po ukończeniu prac. Więźniowie pracowali przez 15 lat, znajdując wodę na głębokości 28 metrów. W międzyczasie Jan zmarł, a jego żona Elżbieta nie dotrzymała słowa danego przez męża. Na boku studni więźniowie umieścili następujący napis: „Macie wodę, ale nie macie serca”.
W rzeczywistości napis na studni, brzmi: Tu kopał, Hassan, więzień giaurów w fortecy koło kościoła. Inskrypcję datuje się na XV w. Obecnie napis znajduje się na jednym z filarów w kaplicy zamkowej.
Dzieło Hunyady’ego kontynuował jego syn, król Węgier Maciej Korwin. Za jego czasów dobudowano m.in. wieżę zwaną Nebojsa. 5-kondygnacyjna wieża obronna z otworami strzelniczymi wysunięta jest poza obwód zamku i łączy się z nim ponad 30-metrowym arkadowym krużgankiem. Nazwę wieży nadali serbscy najemnicy służący Maciejowi.
W XVII w. zamek przebudowuje – dodając m.in. część pałacową, Białą Wieżę i platformę dla artylerzystów – książę Siedmiogrodu Gabor Bethlen. Wspaniałe konstrukcje obronne nigdy się warowni nie przydały – zamek ominęły wojny targające Europą i pełnił głównie funkcje rezydencjonalne.
Kolejne stulecia przyniosły, niewielkie na szczęście, uszkodzenia w pożarach. Dziś zamek w Hunedoarze przechodzi kolejne renowacje, by zadziwiać coraz liczniejszych turystów.
Czas wracać do auta. Mamy do przejechania sporo kilometrów, a mając na uwadze jakość rumuńskich dróg, lekko zaczynamy się denerwować.
Autostrada kończy nam się bardzo szybko i wpadamy w góry. Nasz prędkość spada dramatycznie, nie tylko przez górskie serpentyny, ale także przez remonty. Są momenty, że nie ma drogi, a jakieś uklepane żwirowisko. Dodatkowo w każdej mijanej wsi stoi patrol, o czym zawczasu jesteśmy informowani przez innych kierowców. Nie jesteśmy w stanie przyspieszyć. Robi się ciemno, i choć za wszelką cenę unikamy jeżdżenia po ciemku rumuńskimi drogami, tym razem musimy jechać przed siebie.
Naszym celem jest graniczna miejscowość Oradea. Tutaj chcemy się przespać przed podróżą na Węgry.
W końcu docieramy do naszego hotelu.
Nasz hotel w Oradea – zarezerwujesz pod tym linkiem.
Jest bardzo późno, jesteśmy mega zmęczeni. Auto odstawiamy na strzeżony hotelowy parking, szybko dostajemy klucze od pokoju, szybki prysznic i idziemy spać.
Rano jemy bardzo dobre śniadanie i nie zwiedzając Oradei ruszamy w kierunku granicy z Węgrami. Celnik każe nam otworzyć bagażnik, nie jest zainteresowany naszymi dużymi zapasami wina, raczej szukają uchodźców.
Wjeżdżamy na teren Węgier i ruszamy w kierunku Tokaju.
Kończy się nasz rumuńska przygoda. Czuję niedosyt. Trochę brakło nam czasu, trochę za ambitnie podszedłem do odległości i czasami zamiast delektować się przygodą jechaliśmy bardzo długo. Wydaje mi się, że ten plan powinien być o dwie noce dłuższy, żeby można było zobaczyć więcej i na spokojnie. Jestem przekonany, że jeśli tylko znowu pozwoli mi czas i będę mógł wrócić do Rumuni, zrobię to z pewnością. Szkoda, że Rumunia wciąż nie tak dobrze kojarzy się wielu turystom. Ten piękny kraj nie zasługuje na tak często nie sprawiedliwe opinie.
Jeśli zastanawiacie się nad tym czy warto jechać zwiedzać Rumunię to mówię wam, że warto.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.