Most tekowy, święte miasta, okolice Mandalay i birmański generał.
W nocy budzi mnie jakiś trzask, albo bardziej łomot. Otwieram oczy, zaczęło się już przejaśniać, spoglądam przez okno hostelu i widzę, że na ulicy coś się zaczyna dziać. Ktoś chwilę wcześniej dostarczył olbrzymie bloki lodu, teraz są one dzielone na mniejsze kawałki lub rostrzaskiwane na lodowy sorbet. Co chwila pojawia się ktoś z wózkiem albo workiem i zabiera kawałki lodu. Ten hałas wytrąca mnie ze snu. Nie mogę już zasnąć, rozbudzam się na całego.
Po śniadaniu szukamy naszego wczorajszego przewodnika, jesteśmy umówieni, bo wczoraj spisał się całkiem nieźle, choć kombinował, to wszystko zobaczyliśmy, co było w planie i bardzo nam się podobało.
Przed hostelem stoi roześmiany tak samo jak wczoraj, wita nas oklepanym „my friends”. Już ja tam swoje wiem, że głównie interesują go dolary, które mam w portfelu, ale takie prawo turystycznego biznesu.
Nasz przyjaciel z uśmiechem na twarzy informuje nas, że dziś z nami nie pojedzie, ale kierowca jak najbardziej ma dla nas wolne auto i służy pomocą. Wsiadamy na pakę wozu i ruszamy zwiedzać święte miasta w okolicy Mandalay.
Po krótkiej jeździe zatrzymujemy się przy Mahamuni Paya – jedno z najświętszych buddyjskich miejsc w Birmie. Przed wejściem kłębią się ludzie, na pewno coś się dzieje w środku ważnego. Ten cały tłum jest zabawiany przez młodego chłopca, który zaklina węża.
Do środka wchodzimy na bosaka długim korytarzem, zapełniony jest w większej części straganami handlarzy dewocjonaliami, kadzidełkami i kwiatami.
Pierwsze miejsce jakie odwiedzamy to posągi z brązu, pochodzące z Angkoru posągi zostały zrabowane przez Tajów w 1431 r., następnie zostały przewiezione do Pegu w Birmie po podboju Ayutthayi w roku 1569. Stąd zostały w roku 1599 przeniesione do Taungngu, gdzie padły łupem Arakańczyków. Stąd z kolei zostały w roku 1784 zagrabione przez wojska Thado Minsawa i przewiezione do Amarapury. Sześć posągów (trzy lwy, dwóch mężczyzn i trzygłowy słoń) zostało odlanych prawdopodobnie w XII lub XIII w. Złożone w pobliżu Świątyni Mahamuni aż do końca XIX w. nie cieszyły się zainteresowaniem odwiedzających ją pielgrzymów. Po ich umieszczeniu w specjalnie wybudowanym drewnianym budynku w pobliżu świątyni stały się obiektem rytuału polegającego na pocieraniu przez pielgrzymów tych części posągów, które odpowiadają lokalizacji ich własnych chorych organów, co ma przynieść uzdrowienie.
My także głaskamy figurki, faktycznie w kilku miejscach są przetarte do „ gołej blachy” – na tej podstawie można by wnioskować, na co najczęściej chorują mieszkańcy Birmy.
Wchodzimy do samej świątyni, gdzie spotykamy pięknie ubrane dzieci. Każde z nich ma swoje święto. Niestety nie wiem co to miało być, ale przypominało naszą komunię lub jakiś rodzaj nowicjatu. Odświętnie ubrane dzieci chwilę spędzały pod wizerunkiem Buddy Mahamuni, po czym udawały się przed świątynię, by wykonać pamiątkowe zdjęcie. Trzeba przyznać, że na tak biedny kraj, jakim jest Birma, dzieci były wyjątkowo strojnie i bogato ubrane. Zachwycaliśmy się bardzo długo ich prześlicznym wyglądem i pracą, jaką musieli włożyć rodzice, by tak wspaniale przygotować dzieci do ceremonii.
Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o wizerunku Buddy Mahamuni.
Według przekazów legendarnych do odlania posągu miało dojść jeszcze za życia Buddy, gdy wraz ze swym uczniem Anandą i 500 arahantami odwiedził on rządzącego Arakanem króla Candasuriyę. Pracę wykonali Sakra, Król Bogów, oraz Visvakarman, niebiański architekt. Kiedy Budda tchnął w swój wizerunek życie, okazało się, że wygląda on identycznie, jak swój pierwowzór.
Rzeczywista data powstania obecnego posągu Buddy Mahamuni jest trudna do ustalenia. Najstarsza historyczna wzmianka na jego temat pochodzi z inskrypcji z końca VIII w. po Chr. Posąg został prawdopodobnie odlany za panowania króla Devacandry w 454-476 r.
Wykonany z brązu posąg mierzy 3,84 m wysokości, 2,89 m w pasie oraz 1,83 m rozstawu ramion. Przedstawia on Buddę w pozycji siedzącej, z rękami ułożonymi w geście wezwania ziemi na świadka w chwili oświecenia. Posąg spoczywa na tronie, ma nałożoną koronę, wysadzaną diamentami, szafirami i rubinami, oraz odziany jest na sposób typowy dla birmańskich królów, z bramińskimi taśmami skrzyżowanymi piersiach. Taśmy te zostały umieszczone na posągu prawdopodobnie dopiero w XIX wieku. Ze względu na zniekształcenie wizerunku przez naklejone na niego wota trudno jest określić styl w jakim został wykonany. Można się tego jedynie domyślać analizując styl ocalałych posągów otaczających go w Świątyni Mahamuni w Dhanyawadi, cechy licznych jego kopii oraz niektóre elementy otaczających go legend.
Od wieków wierni naklejają na posąg płatki złota jako wota. Złoto nie jest nakładane jedynie na głowę, natomiast na taśmy na piersiach i plecach nakładane są wyroby jubilerskie, a nie płatki. W 111 lat po pożarze, kiedy to część złota uległa stopieniu, tj. między latami 1884 i 1996, wizerunek pokryła 15-centymetrowa warstwa metalu ważącego około 12 ton. Powoduje ona zatarcie kształtów posągu. Złoto nakładane jest z użyciem kleju, który dawniej wytwarzano z owocu smokrzynu łojodajnego. Ponieważ kobiety nie mają dostępu do posągu, w ich przypadku płatki naklejane są przez męskich członków rodziny albo specjalnie dyżurujących, biało odzianych mężczyzn służących w świątyni, zajmujących się też zbieraniem odpadających płatków.
Obchodzimy jeszcze okolice świątyni, cały czas podziwiając odświętne stroje birmańskich dzieci i wracamy do auta, czas ucieka, a mamy dziś w planach sporo zwiedzania.
Jedziemy zobaczyć odległe o 20 km od Mandalay święte miasto Sagaing. Już z daleka, zanim przekroczymy rzekę, widać na pobliskich wzgórzach dziesiątki klasztorów. Jedne są ogromne, inne całkiem małe. Największa świątynia góruje nad całym miastem, osadzona na szczycie wzgórza Sikong. Nasz wozik zatrzymuje się przy ogrodowym korytarzu, wchodzimy na pierwsze schody i jak to w Birmie czeka nas wycieczka do góry. Widok z góry jest przepiękny na otaczającą nas okolicę, kolejna piękna świątynia i kolejny wizerunek Buddy. Może się wszystko pomylić od tego nadmiaru.
Coś się zaczyna jednak dziać w świątyni, chwilę wcześniej na podjeździe pojawiły się te same terenowe samochody, które wczoraj widzieliśmy w Mandalay. Po chwili do świątyni weszli żołnierze z wykrywaczem metali. Chodzą i wszystko dokładnie sprawdzają. W świątyni zrobiło się zupełnie pusto. Zostaliśmy tylko my, ale nikt nas nie wygania. Postanawiamy zostać i zobaczyć co się stanie. Po chwili pojawia się jeszcze więcej żołnierzy, następnie coś w rodzaju świty, a następnie idzie ktoś kto zdecydowanie tu ma władze. Pojawie się postawny mężczyzna ubrany w typowy birmański strój, wita się z mnichami, następnie siada przed wizerunkiem Buddy. Są odprawiane jakieś religijne obrządki, których nie znam. Następnie szef wszystkich szefów wstaje i na tacach podaje olbrzymie ilości kiatów, czyli birmańskich pieniędzy. Popakowane w paczki wyglądają imponująco, co najmniej jak by przed wizytą w świątyni dokonał skoku na bank. Wszyscy się uśmiechają, ale dystyngowanie, a ktoś z orszaku szefa podaje naczelnemu mnichowi jakieś dokumenty do podpisania. Pewnie potwierdzenie przyjęcia pieniędzy. Jesteśmy jedynymi turystami w świątyni, w zasadzie też chyba jedynymi przypadkowymi osobami.
Szef obchodzi z całym orszakiem świątynie i zatrzymuje się przy nas.
Good morning – zaczepia nas.
Good morning – odpowiadamy .
Whera are you from ? – pyta.
From Poland – odpowiadam.
A Holland – potwierdza.
Myślę sobie, że klasyk ta pomyłka i postanawiam go wyprowadzić z błędu.
Kiedy tłumaczę zaistniała pomyłkę, widzę na jego twarzy zakłopotanie. On nie rozumie nic więcej po angielsku. Z opresji ratuje go jednak asystent, który podejmuje dalszą dyskusje.
A jak wam się podoba Mijanma ? – pyta.
No i co ja teraz mam odpowiedzieć, myślę sobie – jeśli powiem, że nie podoba mi się hunta wojskowa, która niszczy ten kraj to i tak ten mały skandal nic nie zmieni.
Odpowiadam poprawnie politycznie – bardzo mi się podoba Birma, szczególnie mili ludzie i piękne miejsca .
Asystent życzy nam miłego zwiedzania swojego kraju i cała kolumna rusza dalej. Po chwili robi się pusto w świątyni. Kiedy pytam spotkanych ludzi kim jest ten wysoko postawiony pan, nikt nie rozumie pytania, więc nie dostaję odpowiedzi.
Schodząc po schodach do naszego kierowcy cały czas się zastanawiamy, jak bardzo to była ważna postać na politycznej scenie birmańskiej hunty.
Dzień później w hostelu w Paganie wpadnie nam w ręce gazeta, gdzie zobaczymy znajomą nam twarz.
Ten pan to Tin Aye – powiedzmy, że zajmował sporo stanowisk, generał, wiceprzewodniczący parlamentu, wiceminister obrony, a obecnie przewodniczący komisji wyborczej, przy czym przewodniczący komisji wyborczej w Birmie to zdecydowanie ważniejsze stanowisko niż w Polsce, w skrócie generalnie facet na zapleczu swojego biura decyduje kto wygrywa lub przegrywa wybory, bo to on je liczy i zatwierdza lub nie, może także odwołać wybory, co też mu się zdarzyło.
Pełni wrażeń wsiadamy do naszej mini taxi i jedziemy odwiedzić Ava.
Odcięta od świata przez rzeki i kanały Ava była królewską stolicą przez blisko czterysta lat, dłużej niż jakiekolwiek inne miasto – w języku Pali jego nazwa oznaczała – Miasto Klejnotów.
Aby się tu dostać trzeba się przeprawić tratwą przez rzekę Irrawadda. Po drugiej stronie już czekają na nas sprzedawcy pamiątek. Stoją tez ustawione bryczki, aby nie dochodziło do walk cenowych do drzewa przyczepiony jest cennik, ile należy zapłacić za wynajęcie wozu. Bardzo fajne chłopaki zabierają nas na przejażdżkę po wyspie.
Pierwszy na planie zwiedzania jest klasztor Maha Aungmye Bonzan – wzniesiony przez Namadaw Me Nu, żonę króla Bagyidaw w 1818 roku. Wzniesiony z cegły został jednak wykończony tak, jak drewniane budowle, uszkodzony w czasie trzęsienia ziemi w 1838 roku został pieczołowicie odrestaurowany.
Odwiedzamy także wieżę obserwacyjną Nanmyin – wysoka na 27 m, to jedyna pozostałość po pałacu królewskim.
Oraz ostatni punkt programu Bagaya Kyaung. Zbudowany został w roku 1834 z drewna tekowego. Ustawiony na 276 palach, ma drzwi i ściany pokryte mnóstwem rzeźb i płaskorzeźb i wielką salę główną wspartą na wysokich słupach.
Bagayan Kyaung po birmańsku oznacza – buddyjski klasztor. Drewniane rzeźby w wielu miejscach zostały już zatarte przez wiatr i deszcz. Podłoga lekko parzy. Wciąż jednak czuć zapach drewna, a budynek lekko skrzypi.
Odwiedzamy też klasę lekcyjną gdzie trwają zajęcia. Dzieci pilnie siedzą w ławkach i nie za bardzo zwracają na nas uwagę. Uczą się, a mnich, który prowadzi zajęcia, także nie przejmuje się naszą obecnością.
Wracamy do przystani, znowu przeprawiamy się drugą stronę. W czasie naszej nieobecności, nasz kierowca postanowił zażyć kąpieli i spotykamy go całkiem mokrego wciąż żującego jednak betel. Uśmiecha się do nas tym czerwonymi zębami. Ostatni punkt zwiedzania na dziś to most tekowy.
To podobno najdłuższy most tekowy na świecie, czy to prawda nie wiem, ale wszyscy tak powtarzają, więc może coś w tym jest.
Po upadku Paganu każdy z kolejnych władców zaczynał swe panowanie od przenosin stolicy, wraz z nim wędrował jego dwór oraz pałac. Zbudowany z drewna tekowego był rozpierany i przewożony na nowe miejsce, gdzie po złożeniu stawał się na powrót królewską rezydencją. Kiedy jednak zdecydowano o budowie stolicy w Mandalay, jeden z wysokich urzędników zdecydował, by z rozebranego pałacu zrobić most nazwany jego imieniem.
Już od dwustu lat most U Bein służy ludziom do przechodzenia nad jeziorem Tangthaman i uprawnymi polami.
Po moście cały czas przemieszają się Birmańczycy, turystów niewielu albo wcale, choć w okolicznych knajpkach trochę ich siedzi. My też zaliczamy mały późny obiad, z widokiem na most jest bardzo smaczny.
W końcu i my ruszamy na 2,5 km spacer, po drodze co chwila zaczepiają nas dzieci, młodzież się uśmiecha, mam wrażenie, że to miejsce to także atrakcja dla Birmańczyków. Spor par spaceruje, robi sobie zdjęcia, most wykorzystują jako punkt spotkań.
Po środku mostu znajduje się coś w rodzaju sklepu z pamiątkami i gadżetami. Jest straszny upał, pomimo, że to już popołudnie.
Przechodzimy mostem w jedną i drugą stronę. Bardzo miły spacer na koniec dnia.
Kiedy wracamy w okolicy knajpek rozłożyła się telewizja birmańska, coś kręcą. Podchodzimy bliżej by przyjrzeć się dokładniej. Ktoś z miejscowych tłumaczy nam, że to kolejny odcinek jakiegoś serialu, bardzo popularnego w Birmie. Najważniejszy na planie jest pewien chłopak, wszystkie Birmanki są w niego zapatrzone, razem z jakąś dziewczyną odgrywa miłosną scenę nad brzegiem rzeki.
Koniec tego długiego dnia. Wracamy do hostelu. To już koniec zwiedzania Mandalay – staraliśmy się zobaczyć najwięcej jak się da, ale pewnie i tak nie wszystko zobaczyliśmy -to miejsce zaczarowało nas swoim pięknem, innością , zatrzymaną w czasie historią – jedno z najciekawszych miejsc jakie widziałem w czasie swoich podróży.
Jutro z rana ruszamy do Paganu.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.