Najwyższa niedokończona budowla świata i góra Moran czyli Korea Północna. Dzień siódmy.
Co działo się poprzedniego szóstego dnia możecie przeczytać tu:
Korea Północna – dzień szósty.
Obudziłem się z ciężkim brzuchem, zatrucie szarpało mój organizm, chyba przestałem przyswajać cokolwiek, żeby nie robić scen i problemów zjadłem kolejną dawkę leku momentalnie zatrzymującego nawet Niagarę, i ruszyliśmy w drogę.
Naszym pierwszym celem było Wzgórze Moran, przypomniał mi się pewien artykuł w Angorze pod tytułem „Tańczyłem na wzgórzu Moran”, dla nas było chyba na to za wcześnie zresztą w środę o tej porze wszyscy byli w pracy a na górze nie było prawie nikogo. Tym bardziej starszych Koreanek, które podobno w weekendy odwiedzają to miejsce by potańczyć.
Dopiero u samego szczytu, spotkaliśmy grupę młodych pionierów, pobierających naukę rysowanie, w niebieskich spodniach, białych koszulach i czerwonych chustach.
Widok ze wzgórz był znakomity gdzie się nie rozejrzałem widziałem młodzież ćwiczącą do parady..
Schodzą na dół spotkaliśmy kilku młodych chłopców trenujących bieganie, fajnie wyglądali, z takim naturalnym zacięciem w chińskich trampach, w koszulkach na ramiączkach starali się doskonalić, sport w Korei Północnej jest jedną z niewielu przepustek do lepszego życia.
Na chwilę zatrzymaliśmy się obok pomnika przyjaźni Koreańsko-Radzieckiej, chyba wszyscy wiedzą jaki mieli wkład w czasie wojny więc przyjaźń musi być.
I w końcu znaleźliśmy się w mikrobusie, czekał przy samych schodkach, ruszyliśmy na Plac Kim Ir Sena do muzeum sztuki.
Na placu trenowały tysiące dziewczyn, od razu usłyszeliśmy NO FOTO, ale jakoś nikt sobie z tego nic nie robił, i znowu migawki zamrugały, my podjechaliśmy znowu pod same drzwi i jak przez śluzę chcieli nas wprowadzić do muzeum. Na placu wywołaliśmy małe poruszenie młode Koreanki w czapkach na głowie z osłoniętą twarzą przed słońcem, z numerkiem na klatce przyglądały nam się ze zdziwieniem, a my znaleźliśmy się w centrum uwagi patrząc na nie by zapamiętać każdą chwile.
Weszliśmy do środka, w muzeum jak to w muzeum, byliśmy tylko my, tylko dla nas włączano światło i przechodziliśmy do kolejnych sal, w sumie nawet nie pamiętam co w nim było, cały czas myślałem o tych dziewczynach na zewnątrz, w końcu znalazłem okno gdzie nie było matowej szyby i mogłem na nie patrzeć z góry. Miały akurat przerwę, leżały w cieniu gmachów wokół placu Kim Ir Sena, widziałem, że sobie coś pisały na kartkach, miały otwarte książki, sprawiały wrażenie jakby się uczyły. Pani przewodnik spytała czy tak bardzo nam się nie podoba, wszyscy jacyś byliśmy nie zainteresowani malowidłami, dyplomacja kazał nam odpowiedzieć że mamy intensywne zwiedzanie od tygodnia, że jesteśmy zmęczeni i jeśli tak to wygląda to przepraszamy. Weszliśmy do sali gdzie ni było okien, na pech zgasło światło i brakło go na dłużej, od tego momentu zwiedzaliśmy tylko sale na zewnątrz muzeum, które miały okna, to przyspieszyło zwiedzanie i tak nudnego muzeum, ja w zasadzie myślałem o tym by jak najdłużej wykorzystać te kilka sekund gdy będę pomiędzy wyjściem a samochodem by przyjrzeć się po raz kolejny dziewczynom.
Widok był niesamowity, patrzyłem na nie i zastanawiałem się jak to odnieść do Chin, w którym oni są teraz roku 1968 jeśli tak to zostało jeszcze 10 lat do zmiany systemu.
Ruszyliśmy dalej, jako że od początku domagaliśmy się zakupów, to nasze życzenie zostało spełnione i pojechaliśmy do super ukrytego sklepu dla obcokrajowców, obcokrajowców bocznej uliczce, daleko od zgiełku ulicy, tak żebyśmy mogli spokojnie bez stresu wydać resztki euro.
Ale okazało się, że ulica którą mieliśmy dojechać byłą akurat asfaltowana, i stanęliśmy dalej naszym busem, także na skrzyżowaniu pani policjantka zaliczyła kolejną sesje, znowu bez aut, ale za to w pięknym słońcu, nam przyglądali się tubylcy a my szliśmy z podniesioną głową radośnie fotografując kolejny portret Kim Ir Sena, na kolejnym budynku.
W sklepie poszli już na totalną bandytę, prosty przykład płyta VCD z Koryo Tours 22 euro , nie wspomnę o innych bibelotach po 5 euro za coś nic zupełnie nie wartego 0,2 euro. W związku z powyższym zakupiliśmy tylko żmijówkę, (tu mała dygresja wszystkie żmijówki w Korei Północnej ciekną, więc jeśli chcesz ją wywieźć, zabierz ze sobą taśmę klejącą) abym stanął w domu na wysokości zadania Ewa kupiła mi tabletki z żeńszenia na potencje 😉
Wyszliśmy i sami bez przewodnika ruszyliśmy w stronę mikrobusa, widziałem zdziwieni na oczach Koreańczyków, że taka grupa jak my porusza się samodzielnie, ale nasi przewodnicy po chwili nas dogonili i ruszyliśmy dalej, wydać forsę na znaczki.
Przy hotelu Koryo, jest sklep filatelistyczny, wyglądem odbiega od wszystkiego co widziałem w punktach handlowych Korei Północnej, jest nowoczesny, klimatyzowany, ładnie oświetlony.
Ja z kumplem zakupiłem piwo i patrzyliśmy na szaleństwo zakupowe dziewczyn, okazało się że parę osób czeka na znaczki z Korei Północnej, stąd takie zakupy, naszej uwadze nie uszedł dyplom z Polski, za wkład znaczka Koreańskiego rozwój cywilizacji.
Do nabycia była koszulka z nadrukiem, że było się w Korei Północnej za jedyne 20 euro.
Ruszyliśmy na obiad, mój organizm nadal nie pracował normalnie, piwo nie pomogło, ba miałem wrażenie, że mój stan się pogarsza. Obiadu prawie nie tknąłem, mój kumpel zjadł za to za nas wszystkich porcje kimchi, to był jego błąd co miały pokazać kolejne godziny.
Ruszyliśmy do kolejnej świątyni, po wrzuceniu 5 euro do skarbonki zrobiliśmy sobie foty z mnichem na tle Buddy – cóż co kraj to obyczaj, znowu zaprowadzono nas do sklepiku, takie same metody mają w Chinach, ale tam jest większy wybór, nawet nie potrafię sobie przypomnieć czy była jakaś szczególna nazwa tej świątyni, kolejny raz to samo.
Dobrze, że zabrano nas na górę Dasong, to miejsce gdzie są popiersia największych rewolucjonistów, każde państwo ma swoich bohaterów, Korea Północna najważniejsze miejsce dla nich ma właśnie tu, niesamowite, szacunek dla tych ludzi czuć było w powietrzu, minęło nas kilka delegacji, które chwile wcześniej złożyły kwiaty, a my przyglądaliśmy się z bliska popiersiom, każda twarz inna, wielu zginęło bardzo młodo, mając 19 – 25 lat i bez względu jak teraz oceniamy system w Korei Północnej tym młodym ludziom należy się szacunek. Na samym szczycie znajduje się popiersie matki Kim Dzon Ila a żony Kim Ir Sena, największej rewolucjonistki Kim Jong Suk, kto jest ciekaw jak naprawdę wyglądał związek Kim Ir Sena i matki Kim Dzong Ila (która zmarła w wieku 33 lat na atak serca – są tacy co mówią, że popełniła samobójstwo strzelając z pistoletu) – odsyłam do książki pana Dziaka – Kim Jong Il.
Siadłem na chwile przy pomnikach by zrobić ładne zdjęcie, coś słyszałem w tle, ale zapatrzony przez obiektyw nie słyszałem o co chodzi, nagle się patrzę a nasz koreański przewodnik jak by się dało, zastrzelił by mnie na miejscu, za to, że znieważyłem, to święte miejsce i siadłem na murku.
Ruszyliśmy dalej, po drodze zatrzymaliśmy się przy mauzoleum Kim Ir Sena, zupełnie pusta droga, wymarła, stanęliśmy na dwie minuty i kazano nam zrobić zdjęcia, na pytanie dlaczego nie zabierają nas do środka odpowiedzieli że tylko w soboty wpuszczają obcokrajowców, mi się jednak wydaje, iż nie byliśmy godni, cały czas chodziliśmy w klapkach krótkich spodenkach, a z tego co widziałem tam tylko w garniturze wpuszczają, pewnie nie byliśmy pewni i poprawni politycznie.
Pod Domem Haftów czekamy ponad 20 minut, jest zamknięty, tzn. nikt nam nie otwiera ale na sto procent jest ktoś w środku, w końcu pani wewnątrz zdejmuje kłódkę i wchodzimy do środka. Odnoszę wrażenie, że znowu coś tu jest na pokaz, mam wrażenie że hafciarki w momencie gdy podjechaliśmy nie otwierały bo się ubierały w kimona i ustawiały się przy stanowiskach pracy.
Na koniec zwiedzania prowadzą nas do sklepu, hafty przepiękne, w cenie od 10 do 1500 euro, kupujemy coś za 20, cóż, znowu na czymś będzie się w domu kurz zbierał, wychodzę przed budynek, nad nami góruje 105 piętrowy hotel, dopiero teraz widać jego ogrom , jak się jest 100 metrów do jego ściany, gigant, nigdy niedokończony, podnoszę kamerę i robię film, który jakiś czas później na youtube obejrzy ponad 1 500 000 ludzi.
Wracamy do hotelu, żeby powoli się pakować przed jutrzejszym wylotem, wieczorem wyruszamy na kolacje, ja i mój znajomy jesteśmy zdemolowani jeśli chodzi o układ trawienny, a tym czasem to największa kolacja bo pożegnalna, piękna kelnerka podaje kolejne dania, ja z grzeczności wpycham coś w siebie, kumpel tylko się patrzy. Dania przyrastają w niesamowitym tempie, jestem przerażony i zaczyna odmawiać kolejnych posiłków. W końcu w olbrzymiej misce przynoszą zupę na zimno, przysmak narodowy, wstaje i wychodzę przed knajpę a kelnerka skarży się naszym przewodnikom, że nic nie jemy i czy przypadkiem nie jesteśmy obrażeni czy coś, nie rozumieją naszych tłumaczeń, że jesteśmy najedzeni.
Ja oglądam świat przed knajpą, starsi mężczyźni ubrani jak za czasów Mao, młodsi grający w nieznaną mi grę planszową, kucharz, który wyszedł na chwile. Cisza.
Wracam na sale, nasza kelnerka zamieniła się w śliczną wokalistkę i śpiewa koreańskie piosenki, potem przychodzi czas na muzykę zagraniczną coś po rosyjsku coś po angielsku, gdy zaczyna śpiewać piosenkę z „Titanica” – pytam czy w kinach oglądali, patrzy na mnie z wyrzutem i mówi „ amerykański film w Korei” – nie pytam dalej dlaczego w takim razie w study hall widziałem windows w komputerach made in USA.
Pod koniec kolacji rozwija się dyskusja nasz przewodnik mówi wprost „wiem że jesteście zszokowani takim systemem w jakim żyjemy, ale ze względu na kulturową różnice, nie rozumiecie nas” – potem jeszcze kilka ciekawych słów.
Wracamy do hotelu na wyspie, znakomite miejsce na izolacje obcokrajowców.
Tym razem nie jedziemy na nasze 31 piętro ale na samą górę na 47 gdzie znajduje się restauracja, znakomity widok, zwiedzamy ją całą, przy kieliszku można oglądać cały Pjongjang, który w tej chwili świeci delikatnymi żarówkami, żałujemy, że wcześniej nie przyszliśmy tu na kolacje lub drinka, wracamy do pokojów i rozpoczynamy pożegnalną imprezę przy północnokoreańskim winie, w zasadzie nie dopijam trzeciego kieliszka czuje się fatalnie. Układ trawienny nie pracuje od kilku godzin a ja to wszystko jeszcze winem zalałem, żegnam się ze wszystkimi, idę do swojego pokoju, jeszcze przez jakiś czas oglądam koreańską TV, potem próbuje zasnąć ale nic z tego obolały brzuch nie pozwala mi zasnąć, około 2 w nocy zasypiam o 5:30 pobudka ale o tym w ostatniej części.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.