Park Manyara – Tanzania.

Park Manyara.

Po tygodniu spędzonym na zboczach Kilimandżaro, trzech dniach w Serengeti i Ngorongoro, przyzwyczailiśmy się do wszelkich niewygód.

Suchy namiot, który na nas czekał przy hotelu, ciepła woda pod prysznicem i zimne piwo w barze, oznaczał powrót do wygodnej cywilizacji.

Zasiedliśmy w barze przy zimnym piwku,  nasze telefony połączyły się z wi fi. Wynurzyliśmy się w kierunku zewnętrznego świata, jak łódź podwodna po tygodniach siedzenia w głębinach. Wreszcie mogliśmy wysłać do rodziny i przyjaciół, informacje i zdjęcia. W spokoju mogliśmy podzielić się naszymi przygodami.

Następnego dnia czekała na nas ostatnia atrakcja Park Manyara.

Przy śniadaniu poznaliśmy naszych nowych towarzyszy zwiedzania.

Towarzysząca nam para, pochodziła z Izraela. Gadali i zachowywali się w dość specyficzny sposób. Lekko przerażał mnie pan Żyd. Miał ze sobą drewnianą pałkę pomalowaną na czerwono i ciągle nią wymachiwał. Bałem się, że może komuś przywalić.

Kierowca zapakowała nas do auta i ruszyliśmy. Bramy parku były dosłownie kilka minut jazdy od naszego hotelu.

Oczywiście znowu musieliśmy przebrnąć przez system tanzańskiej biurokracji w stylu hakuna matata.

Park Narodowy  Manyara – rozciąga się on na obszarze 330 km kwadratowych, z czego 230 km zajmuje Jezioro Manyara. Ten niezwykły park leży w cieniu Wielkiej Doliny Ryftowej, której rudobrązowe ściany skalne wznoszą się na wysokość 600 metrów od strony wschodniej. Ze skał spływają wodospady, a w południowej części znajdują się gorące źródła. Zróżnicowane okolice Jeziora Manyara przyciągają rozmaite gatunki zwierząt: małpy, antylopy, zebry, hipopotamy, krokodyle, bawoły, żyrafy i ogromne ilości słoni. Park jest szczególnie znany z lwów wspinających się na drzewa i drzemiących na gałęzi w dziennym upale, zamiast szukać schronienia w cieniu na ziemi, jak to robi większość innych lwów.

W porównaniu do Serengeti czy Ngorongoro jest tu zdecydowanie więcej roślinności, drzew, strumyków no i olbrzymie jezioro. Mam też wrażenie, że jest jak by ciaśniej. To oczywiście złudzenie, bo dużą część zwiedzania, zajmują przejazdy w uliczkach stworzonych pod koronami drzew.

Ptaki.

#tanzania #manyara #safaripark #safari #visittanzania #lakemanyra

A post shared by Piotr Jendruś (@untochables) on

Kiedy ocieramy się o granicę Jeziora Manyara – napotykamy olbrzymie ilości ptaków – stado gęsiówek żeruje nad wodą do spółki z biało – czarnymi ibisami nilowymi. Wśród nich wyróżnia się wielkością i czerwienią długiej szyi czapla.

Wjeżdżamy w wąski przesmyk między wodne zbiorniki, a ptaki podrywają się do lotu. Trochę przypominają wyglądam nasze bociany.

Hipopotamy.

Zatrzymujemy się by oglądać hipopotamy. Piękny punkt widokowy, tylko hipopotamów brak, choć miały być. Gdyby to był nasz pierwszy park, czulibyśmy rozczarowanie. Przez ostatnie dni, widzieliśmy tyle dzikich zwierząt, że wcale nie przeszkadza nam brak większości zwierząt.

Nie spotkaliśmy też słoni, lwów, krokodyli czy żyraf. Niby tu zamieszkują, ale schowały się przed nami.

Tylko ptaki ratują sytuację. Nie wiem czy źle trafiliśmy, czy to taka pora roku albo dnia. Zwyczajnie nie natrafiamy na okazy, tylko ptaki.

Do tej pory czytałem dobre opinie o tym parku i wszyscy zwiedzający mi go zachwalali, ale gdybym w Tanzanii przyjechał tylko tutaj, do tego parku i zobaczył to co zobaczyłem, to w moich relacjach nie było by dobrej opinii o safari w Tanzanii.

Po lunchu wjeżdżamy  do buszu. Na chwilę pojawia się tylko olbrzyma małpia rodzina. Maszerują przed nami jak wojsko. Na początku głowa rodziny, potem średniej wielkości samce, dzieci i matki. Cały przemarsz zamyka większy samiec.

Jeszcze tylko widok kilku małp siedzących w śród kolczastych drzew i zupełna cisza, nic.

Żyd domaga się zwierząt.

Nasz żydowski towarzysz wybucha, ma pretensje do kierowcy, że nie ma zwierząt. Zapłacił tyle pieniędzy za safari, przyleciał tu specjalnie z Zanzibaru na dwa dnia. Żąda widoku zwierząt.



Kierowca, przewodnik spokojnym głosem tłumaczy, że jest południe i wszystko co żyje schowało się w cieniu. I choć będziemy tu krążyć, to i tak nic nie zobaczymy.

Kiedy widać bramy parku, a my się cieszymy, że to już koniec i zaraz zaczniemy wracać do Arushy, nasz znajomy z Izraela wywołuje awanturę i macha swoją czerwoną pałką. Robi się nieprzyjemnie. Teraz już wiem po co mu ten czerwony badyl był potrzebny. Żyd domaga się dzikiej żywej natury.

Zawracamy – jeździmy bez sensu przez godzinę po pustym lesie. Nawet much nie ma, jeśli nie liczyć jednej przypadkowej tse tse, która siada na ręce naszego kierowcy.

Jej ukąszenie nie jest śmiertelne, ale bardzo bolesne. Kiedy siada na skórze ofiary, krzyżuje skrzydła, to jej charakterystyczny znak.

Po godzinie jazdy wracamy do obozu. Para z Izraela jest mocno poirytowana.

Kierowca, pyta się o ich jutrzejsze plany. Mówią, że mają jechać do Serengeti, a po godzinie 15:00 mają lot z Arushy na Zanzibar.

Słucham i nie wierzę. Kto im zrobił taki plan safari – albo idiota albo naciągacz. Przecież to niemożliwe. Sam dojazd do Serengeti i powrót do Arushy to około 5 godzin jazdy. Do tego czas potrzebny na przekroczenie bram parku, czas na lotnisku przed wylotem i jakiś margines błędu. Ktoś ich ładnie wkręcił myślę sobie. Nie odzywam się. Żydowski kolega był na tyle nie miły w czasie safar, że nie zamierzam mu tłumaczyć, iż stracił pieniądze, kupując safari na Zanzibarze i nie zastanowił się nad tym jak to wygląda.

Moim zdaniem pierwszego dnia powinni byli pojechać na Serengeti, a drugiego  zobaczyć tak jak my park Manyara. Ktoś sprzedając im wycieczkę, zwyczajnie nie zadbał o kolejność zwiedzania i logikę.

Nie piszę tego by się pastwić nad tymi ludźmi, a raczej dla czytelników mojej strony, by przy kupowaniu safari dokładnie sprawdzili kolejność zwiedzania, zapoznali się z planem i czasami przejazdów pomiędzy parkami.

Moi żydowscy towarzysze wydali na osobę 700 USD z przelotem z Zanzibaru. Uczciwe mogę powiedzieć, że wyrzucili pieniądze w błoto.

Wracamy do Arushy.

W obozie pakujemy do toyoty nasze bagaże. Do Arushy będziemy wracać naszą wielką terenówką.

Nasz kierowca-przewodnik pochodzi z Arushy i zjeżdża do domu. Pytam go czy w takim razie to nie on jutro będzie woził ludzi z Izraela. Mówi, że nie. Mówię mu o moich spostrzeżeniach.  Uważam, że plan ludzi z Izraela jest bez sensu. Uśmiecha się pod nosem. Daje mi do zrozumienia, że myśli tak samo.

Dodaje, że nie interesuje go co się jutro z tymi ludźmi stanie. Chyba mocno dali mu popalić.

Powrót upływa nam w miłej atmosferze, choć poruszamy trudne tematy. Szczególnie sprawa rządów w Tanzanii, łapówkarstwa policji czy powszechnej biedy.

W końcu zajeżdżamy pod nasz hotel. Wręczamy kierowcy obowiązkowy napiwek i wracamy do hotelu.

Tutaj czekają na nas już bilety na poranny autobus do Dar es Salaam.

O poranku wyruszamy w kierunku Zanzibaru.

 

Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).


Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.