Samochodem po Maderze. EuroTrip.
Samochodem po Maderze.
Przed wyjazdem na Maderę wiele osób polecało nam, aby wypożyczyć samochód i pojeździć po wyspie. Nie chcieliśmy wynajmować auta na cały tydzień, a ewentualnie na jeden lub dwa dni.
W samym Funchal jest sporo wypożyczalni i na pewno znajdziecie coś dla siebie, a jeśli zdecydujecie się wynająć auto już na lotnisku, tu także znajdziecie kilka punktów.
Tego dnia nie wylegiwaliśmy się do południa, a wstaliśmy wcześniej na śniadanie, po nim po auto do wypożyczalni. Zdecydowaliśmy się na małą Corsę, oczywiście ze względu na cenę, poza tym dla naszej dwójki wydawała się wystarczająca.
Po odbiciu naszej karty kredytowej, podpisaniu umowy i kilku uwagach, dostaliśmy kluczyki do auta.
Delikatnie ruszyliśmy do przodu, po przygodach na Filipinach z autem z wypożyczalni, średnio przepadam za wynajmowaniem auta. Ale czasem nie ma wyjścia.
Jedziemy do Praia Nova. Parkujemy na parkingu na plaży i wychodzimy po raz kolejny na plażę, która wygląda jak by ktoś piasek pomalował na czarno. Gdzieniegdzie wystają powulkaniczne kamienie, wygląda to niezbyt zachęcająco. W zasadzie taka plaża odpycha, wiem, że taka uroda tej wyspy i pewnie nikt nie zachęca do przyjazdu na nią pokazując jej brunatne plaże.
Po chwili wracamy do auta i jedziemy dalej.
Niedaleko od Funchal jest Camara de Lobos. To druga pod względem wielkości miejscowość na Maderze. Parkujemy auto w podziemnym parkingu i idziemy pozwiedzać.
Najbardziej interesującą częścią jest starówka i niewielki port rybacki. Nazwa Camara de Lobos, pochodzi od ukształtowania klifu, który przypomina audytorium (camara) oraz od licznie zamieszkujących zatokę lwów morskich .
Faktycznie spacer uliczkami starówki nie zajmuje dużo czasu, bardzo szybko docieramy do portu, gdzie jakby koncentruje się życie miasta. Oprócz sklepów z pamiątkami, tawern i namiętnie grających w kości czy karty mężczyzn, można też zobaczyć codzienną pracę rybaków.
Na kutrach suszą się rozpięte dorsze atlantyckie, to jedno z ostatnich miejsc na wyspie, gdzie można zobaczyć taki widok.
Wracamy do auta, ale przed wejściem na parking stajemy do zdjęcia na tle Cabo Girao. To jeden z najwyższych klifów Europy. Wznosi się na 589 m n.p.m, na jego szczycie zbudowano przeszklony punkt widokowy.
Nie planujemy na niego wjeżdżać, choć w pewnym momencie mylimy drogi i prawie wjeżdżamy na szczyt, nasz mały opel ledwo dycha. Przestrzegali nas znajomi, by na Maderze jeździć trochę inaczej niż w Polsce, auto powinno mieć mocniejszy silnik, nasze nie miało, za dużo nie używać hamulca, bo można je spalić, raczej hamować silnikiem i jeździć z większym wyczuciem, tutaj górki, pagórki i wzniesienie zmuszają do większej pracy samochód. Były momenty, że jeździliśmy na pierwszym czy drugim biegu, a piąty w ogóle nam nie wpadał.
Wzburzony Strumyk czyli Ribera Brava, to kolejna niewielka miejscowość turystyczna na naszej trasie. Teraz może woda nie pędzi korytem rzeki, ale podobno w miesiącach zimowych wzburzone wody pędzą w kierunku oceanu.
Jednym zabytkiem tej miejscowości jest XV wieczny kościół Igreja Matriz da Riberia Brava.
Przy nadmorskim deptaku stoi baszta, szumnie nazywana fortem, ale my się na nią nie wspinamy oglądamy z dołu. Kilkuminutowy spacerek przez miasteczko i już jesteśmy na parkingu, wsiadamy do corsy i jedziemy dalej.
Ponta do Sol czyli Słoneczny Koniuszek. To najbardziej słoneczne miejsce na Maderze. Za czasów kolonialnych miejscowość słynęła z uprawy trzciny cukrowej.
Płacimy w parkometrze za parking, i idziemy na kolejną na Maderze kamienistą plażę. Osłonięta falochronem, ochrania spragnionych kąpieli od oceanu. Widoki na klify są imponujące, chyba właśnie dla takich widoków warto tu przyjechać.
Zresztą jazda starą drogą wzdłuż wybrzeża też dostarcza emocji, nie tylko wymaga od kierowcy większych umiejętności i rozwagi, ale daje sporo estetycznych doznań, niesamowite widoki, stare tunele, czy spadające na środek drogi małe strumienie lub mini wodospady.
Zatrzymujemy się na chwilę na parkingu w Magdalena do Mar. Jak głosi legenda mieszkał tu Władysław Warneńczyk, który nie zginął pod Warną, lecz przybył na Maderę, gdzie ukrywał się pod pseudonimem Henryk Niemiec, zbudował tu kaplicę pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, stąd nazwa miejscowości. Niestety kaplica nie przetrwała do dziś, zniszczyły ją spadające z klifu kamienie.
Podobno Władysław Warneńczyk został pochowany w kościele Igreja da Santa Magdalena.
Chwilę odpoczywamy na pobliskim deptaku, posilamy się portugalskim chlebem i jedziemy dalej.
Jeśli komuś marzy się na Maderze piaszczysta plaża powinien pojechać do Calhety. Jest tu jedna z dwóch piaszczystych plaż na wyspie. Nie jest to jednak piasek z Madery, a przywieziony w 2004 roku z Maroka.
Parkujemy auto i idziemy na plażę po drodze mijając marinę z zacumowanymi łodziami. Miejscowość nie jest duża, w zasadzie rozciąga się na długości kilkuset metrów wzdłuż równoległej do plaży ulicy. Całe życie towarzyskie skupia się wokół Calheta Praia, czyli kilku budynków przy nadmorskim bulwarze, wśród których są hotele, knajpy i supermarket, oraz właśnie marina i plaża.
W wodzie nie ma zbyt wielu osób, podejmujemy decyzje o kąpieli. Chwila walki z zimną wodą i słuchać plusk. Po chwili pojawia się jednak masa dzieci, kilka klas przyszło się kąpać. Prawdopodobnie skończyli wcześniej lekcje bo następnego dnia w Portugali jest święto narodowe.
Po kąpieli uciekamy dalej. Przed nami pojawia się Jardim do Mar – Morski Ogród. To niewielka osada położona pomiędzy stromym klifem a oceanem. Podobno kiedyś to miejsce porastały kwiaty, stąd nazwa. Miasteczko jest jak by wymarłe, sami chodzimy po uliczkach, w sadzie nie widać żywej duszy, choć podobno zamieszkuje to miejsce 200 osób. Generalnie to mekka surferów, fale przy brzegu osiągają tu nawet 8 m, dlatego to miejsce dla najbardziej doświadczonych sportowców.
Musze przyznać, że bardzo klimatyczne miejsce, można by się tu zgubić. Piękna sceneria dla romantycznych filmów. Przygnębiająca była jednak ta pustka na ulicach.
Kierunek na latarnię morską w Ponta do Pargo. Najdalej wysunięty na zachód punkt Madery. Zostawiamy auto na parkingu przy latarni i schodzimy na klif. Wieje niesamowicie, ale widok jest oszałamiający, w zasadzie zapierający dech w piersiach. Nie możemy się napatrzeć.
Błękit oceanu miesza się z błękitem nieba, a to wszystko podkreślone kreską klifu. Gdy robimy zdjęcia na skraju klifu musimy uważać, by nas z niego nie zwiało, było by to bardzo nie zdrowe spaść z takiej wysokości. Nasyceni widokiem wracamy do auta, wciąż oszołomieni krajobrazem.
Kierujemy się do Porto Moniz. Jedziemy przez malutkie miejscowości, czasami gdzieś w lesie widzimy jeden dom, jak by na końcu świata, droga się wije raz w górę raz w dół. Czasem widzimy punkty przygotowane dla turystów, gdzie można się zatrzymać, usiąść w cieniu coś zjeść i wypić.
W końcu zaczynamy zjeżdżać serpentyną w dół, naszym oczom ukazuje się w dole Porto Moniz.
Jednym z pierwszych osadników był Francisco Moniz, mąż wnuczki Joao Goncalvesa Zarco, który otrzymał to miejsce we władanie, to właśnie stąd aktualna nazwa miasteczka.
Do drugiej wojny światowej miasteczko było w zasadzie odizolowane od reszty wyspy, ze światem połączyła ją karkołomna droga ER101, którą jeszcze całkiem niedawno można było przejechać, ale należała do zabaw związanych z ryzykowaniem życia. Kto ciekawy niech doczyta. Aktualnie miasteczko należy do najczęściej odwiedzanych na Maderze.
Miasteczko słynie z naturalnych basenów, wejście na nie jest drogie, woda z oceanu co chwila szturmuje odgradzające skały i przedostaje się na baseny. Co prawda trzeba przyznać, że baseny zostały trochę poprawione przez człowieka i w kilku miejscach zabetonowano odpływy, ale w ten sposób poprawiono ich jakość.
Przewodniki polecają także, by odwiedzić pobliskie akwarium, które zostało umiejscowione wśród skał. Można tu oglądać mnóstwo unikalnych ryb. Niestety my, aż tak wiele unikalnych nie zobaczyliśmy .
Udaliśmy się na rybkę do pobliskiej restauracji, a posileni zaczęliśmy wracać do Funchal.
Cały dzień zwiedzania, odebrał nam trochę sił. Wyspa jest na tyle nieduża, że udało nam się w ciągu jednego dnia zwiedzić połowę Madery, dokładniej jej zachodnią część. Myślę, że w ciągu 2 takich dni można zobaczyć większość atrakcji Madery. Jeśli będziecie mieli auto na 3 dni uda wam się spokojnie zwiedzić ją całą.
Madera za Funchal wygląda bardziej dziko i przestronnie. Jest po prostu ładna. Warto po niej pojeździć. Dobrze też jest wypożyczyć silniejszy samochód, my niestety trochę męczyliśmy się naszą Corsą, a w zasadzie to Corsa się męczyła. Gdyby były w niej 4 osoby chyba by mogła nie dać rady w kilku miejscach.
To powoli koniec opisu naszego zwiedzania Madery, jeszcze ostatnie dni spędzimy na spacerach po promenadzie, piciu sangrii w porcie, zajadaniu się lodami czy bolo do caco. Znowu odwiedzimy centrum Funchal by poszwędać się po uliczkach.
Kupimy ostatnie prezenty dla przyjaciół, dla siebie magnesy na lodówkę. Wypijemy ostatnie łyki portugalskiego wina i porto, które tutaj smakuje doskonale i ruszymy dalej w podróż.
Czy warto pojechać na Maderę ? na pewno tak, ale myślę, że może to być atrakcja nie dla każdego. Na pewno osoby, które uwielbiają nocne życie, tu mogą być lekko rozczarowane, brakiem głośnych dyskotek czy całonocnych barów. Na pewno rozczarują się osoby, które kochają szerokie piaszczyste plaże, tu takich nie znajdą. Myślę też, że bardziej spodoba się ta wyspa starszym niż młodszym, i osobom, które lubią zwiedzać wolniej i dokładniej, niż takim, które nie potrafią w miejscu usiedzieć.
Nasz pobyt na Maderze dobiega końca, pakujemy walizkę, znowu nas czeka pobudka w środku nocy i bardzo wczesno-poranny lot. Czeka na porto w Porto.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.