Stolica Laosu – Vientiane.
Stolica Laosu – Vientiane.
Przed podróżą do Laosu wiele osób przestrzegało mnie przed Vientiane, że nie ma co tam robić, ani zwiedzać i ogólnie, że to kiepskie miejsce na zwiedzanie. Czas jednak pokazał, że jednak się mylili. Podróż z Vang Vieng do Vientiane zajęła nam około 4 godziny. Oczywiście starym zwyczajem bus zatrzymał się gdzieś na przedmieściach, by zmusić nas do wynajęcia lokalnego środka transportu. Wszyscy „biali” wsiedli do dwóch mniejszych busików i pojechaliśmy w kierunku centrum.
Zaplanowaliśmy nasz nocleg w hotelu Asian Pavilon. Po pierwsze ze względu na cenę. Na rezerwacje mieliśmy jakieś punkty promocyjne i tym sposobem pokój kosztował nas około 40 pln za dobę.
Jeśli lubicie czyste hotele, ten hotel spokojnie możecie sobie odpuścić. Budynek wygląda na opuszczony, w recepcji jak zoombie siedzi ktoś z obsługi, wydaje się, że jesteśmy jedynymi klientami. Pokoje są zakurzone, brudne z oberwanymi firankami. Łazienka pokryta pleśnią i grzybem, a wszystko przykryte silikonem. Trochę obrzydliwie, ale, że jesteśmy przyzwyczajeni do azjatyckich norek, to nie mamy jakichś większych oporów by przenocować tu dwie noce. Ciekawostką jest, że w latach 60 i 70 hotel służył służbą specjalnym Laosu do przeprowadzania tu różnych akcji, ale dokładnie jakich przewodnik już nie wspomina.
Jeszcze tego samego dnia udajemy się na poszukiwanie placu targowego polecanego przez Lonley Planet, ale okazuje się, że w miejscu gdzie miał być, stoją już fundamenty i powstaje tu jakieś centrum handlowe. Trochę jesteśmy zawiedzeni.
Zawracamy w kierunku naszego hotelu, by pójść w kierunku Mekongu. Tu wpadamy na chwilę do knajpki na kolację by chwilę później pospacerować po deptaku wzdłuż rzeki. Jest pełno ludzi, głośno i gwarno. Nachodzi nas taka myśl, jak tutejsi mieszkańcy wyglądają inaczej od tych spotkanych po drodze, gdy mijaliśmy wioski. Tam ludzie mieszkali w szałasach i w przepaskach kąpali się w oczkach wodnych, a tu ubrani bogato, przemieszczają się po mieście w drogich samochodach. Bardzo duże rozwarstwienie i różnice w przekroju społeczeństwa.
O poranku wyruszamy w miasto. Gdzieś za rogiem hotelu zatrzymujemy mężczyznę w tuk tuku. Szybka wymiana zdań co chcemy zobaczyć, miły Pan wyciąga nam zalaminowaną mapę Vientiane, wraz z cennikiem. Opowiada bajkę, że wszyscy w mieście mają takie ustalone ceny. Trochę jednak zbyt wiele czasu spędziliśmy czasu w Azji by dać się złapać na tak prosty wkręt.
Rozmawiamy dalej o tym co chcemy zwiedzić, mieszamy mu w tym cenniku i ustalamy finalnie cenę na całe zwiedzanie.
Ruszamy do świątyni Pha That Luang. Powszechnie uważana za najważniejszy pomnik w Laosie, jest symbolem narodowy. Powstała w III wieku jako świątynia hinduistyczna, była wielokrotnie przebudowywana.
Płacimy opłatę 5000 LAK za wejście i wchodzimy na teren kompleksu. Bardzo spokojnie i powoli jak w całym Laosie. Brak turystów jest dodatkową atrakcją, bo można w samotności kontemplować to urocze miejsce.
Nie potrzeba zbyt wielu czasu by zwiedzić to miejsce. Nam starcza dokładnie godzina. Podoba nam się ale nie powala. Jest uroczo w kilku miejscach, ale jednak nie czuć takiej magii.
Wychodząc natrafiamy jeszcze na wycieczkę wojskowych z zaprzyjaźnionego kraju czyli Wietnamu. Na początku patrzą na nas nieufnie ale po chwili kilka osób proponuje nam wspólne zdjęcie, jeden z mężczyzn chwyta mnie za dłoń, i z bardzo poważną miną opowiada mi coś po wietnamsku. Nie mam zupełnie co, ale mam wrażenie, że opowiadał mi jakąś ważną historię ze swojego życia.
Żegnamy się z Wietnamczykami, wskakujemy do tuk tuka i jedziemy pod Patuxai czyli Łuk Tryumfalny. Patu oznacza bramę, a xai zwycięstwo. Wybudowany w latach 1957 – 1968, ku chwale tych, którzy walczyli o odzyskanie niepodległości od Francji.
Sam łuk powstawał w burzliwych czasach Laosu, za czasów monarchii konstytucyjnej, z amerykańskiego cementu przekazanego na budowę lotniska. Laotański projektant łuku Tham Sayasthsena dostał za swoją pracę 30 000 KIP, podczas gdy budowa projektu pochłonęła 63 000 000 KIP. W roku 1975 nagle zaginął król, komuniści przejęli władzę, pomnik który miał nazwę „Anousavali” czyli „Pamięć” przemianowano na „Patuxai” czyli „ Łuk Tryumfalny”. Łuk może podobny z daleka do tego paryskiego, w rzeczywistości jest bogato zdobiony symbolami z laotańskiej mitologii.
Wracając na chwilę przerwy do hotelu, wstępujemy do banku by wymienić jakieś niewielkie kwoty waluty, o ile dolary wymieniam bez problemu, o tyle pani w okienku kiedy widzi brytyjskie funty zawiesza się na chwilę i stwierdza, że nie zna takich pieniędzy. Pędzi do szefa a ten po chwili podchodzi do nas z uśmiechem i zamienia nam bez problemu funty na LAK.
Po południu ruszamy na piechotę po zakamarkach Vientiane.
Pierwszym punktem jest Muzeum Rewolucji, wstęp jest płatny około 3000 Lak, samo muzeum jest trochę zaniedbane, takie nie dzisiejsze. Pokazuje historię Laosu, najazd Francuzów i Amerykanów. Większość ekspozycji opisana jest w języku laotańskim, także też nie za wiele rozumiemy. Generalnie nic ciekawego, a do tego nie wolno w środku robić zdjęć.
Potem spokojnie spacerkiem odwiedzamy kolejne świątynie, które nie są atrakcjami turystycznymi, a wciąż działającymi świątyniami. Wszystkie są bardzo ładne, ciche położone blisko drogi ale skryte za drzewami co daje trochę spokoju i możliwości skupienia w modlitwie.
Pierwszą jest – Wat Mixay.
Druga to Wat Haysoke.
I trzecia to Wat Ong Teu. Jej nazwa pochodzi od posągu buddy Phra Ong Teu. Jest to największa rzeźba buddy z brązu w całym Vientiane. Zbudowana w 16 wieku, zniszczona przez Birmańczyków i Tajów, była kilkakrotnie przebudowana. Zbudowana w stylu Luang Prabang, pomimo tego, że znajduje się w Vientiane.
Co ciekawe natrafiamy to na pracujących fizycznie młodych mnichów. Nigdy w czasie naszych podróży po Azji nie widziałem by mnisi mieli w rękach młotki i coś robili, zawsze były to osoby rozmodlone, lub sprawiające wrażenie czekających na coś, proszące o jałmużnę, dające błogosławieństwo, ale nigdy nie były to osoby pracujące fizycznie.
Na koniec trafiliśmy do świątyni Inpeng. Zbudowana w 16 wieku, została zniszczona w czasie najazdu Tajów, wielokrotnie przebudowywana i odbudowywana. Na jej terenie znajduje się szkoła dla mnichów i biblioteka.
Niedaleko mamy do zakola Mekongu, idziemy tam na krótki spacer, o tej porze roku poziom rzeki jest bardzo niski, mamy końcówkę pory suchej, za kilka tygodni zacznie padać, nie tylko tu ale i daleko stąd, w końcu pojawią się masy wody i koryto wypełni się po brzegi.
Stoi tu pomnik króla Sri Saranga.
Wracamy do centrum miasta naszym celem jest Wat Si Saket. Ta świątynia została wybudowana w roku 1818 na polecenie króla Anouvong. Wybudowana w stylu tajskim a nie laotańskim. Słynna jest tego, że umieszczone w niej jest 2000 wizerunków Buddy. Okazuje się jednak, że świątynia jest zamknięta, na głównych drzwiach wisi kłódka. Jednak jeden z mnichów ukradkiem pokazuje nam boczne drzwi, przez które możemy wejść na jej teren. Wkradamy się chyłkiem, jest zupełnie pusto i cicho. Trochę czujemy się jak złodzieje albo przestępcy, szybko omiatamy wzrokiem dziedziniec, zaglądamy do naw bocznych by zrobić kilka zdjęć i uciekamy z powrotem do głównej drogi.
Wracając do hotelu mijamy także były pałac królewski.
Szukamy fontanny, według przewodnika ma być imponująca, ale niestety trafiamy na przebudowę placu z fontanną.
To już koniec naszego zwiedzania stolicy Laosu. Okazuje się, że Vientiane ma całkiem sporo do zaoferowania. Jesteśmy przyjemnie zaskoczeni, może to nie jest coś co powala na kolana, ale na pewno nam się podobało. Jeśli będziecie mieli czas i ochotę to wybierzecie się tutaj, nie tylko do stolicy ale także do innych miast Laosu. Nie zobaczyliśmy wszystkich miejsc polecanych przez przewodniki i innych podróżników, spędziliśmy tu tylko kilka dni, nam się podobało, i ufam, iż Wam także się spodoba.
Rano jesteśmy umówieni z naszym kierowcą tuk tuka. Ma nas zabrać na lotnisko. Oczywiście kierowca się lekko spóźnił, kto by tam w Laosie tym się przejmował, że mamy samolot. Na szczęście na lotnisko jedziemy szybciej niż się spodziewałem. Jesteśmy sporo przed lotem. Odprawiamy się, tłumów nie ma. Lotnisko w Vientiane to kameralne lotnisko, nie ma z niego zbyt dużo lotów. Spokojnie czekamy na swój lot do Kuala Lumpur.
O tym co robić w Kuala Lumpur możecie przeczytać tutaj :
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.