Święta góra Japonii – Fudżi.
Chyba każdy kto myśli o zwiedzaniu Japonii, ma też w planach zobaczenia świętej góry Japończyków – Fudżi.
My też bardzo chcieliśmy ją zobaczyć. Od początku planowania zastanawiałem się, jak to zrobić, by się gdzieś zatrzymać i zobaczyć ten wulkan z bliska. Nie planowaliśmy wejścia, ponieważ sezon na wspinaczkę dostępny jest w lipcu i sierpniu, a my zwiedzaliśmy Japonię w maju.
Z pomocą w planowaniu przyszedł oczywiście Internet, a w zasadzie forum dyskusyjne.
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle ostatnimi dniami i o 7:15 wyszliśmy już na metro, fioletową linią do stacji Umeda, a dalej czerwoną do Shin-Osaka. Już kiedyś o tym wspominałem, że czasem dworce w Japonii są podzielone na te normalne i te dla shinkansenów, wtedy mają dopisek SHIN.
To ostatni dzień kiedy nam działa JR Pass – chcemy na nim jeszcze dziś dotrzeć do Tokio z krótkim postojem w miejscowości Odawara.
Bilet z Osaki do Odawary kosztuje około 215 pln, to pokazuje dlaczego warto wykupić na tydzień JR Pass.
Ruszamy pociągiem Hikari z Shin Osaka o 8:13, do przejechania mamy 468 km.
Pociąg jak zwykle obłędnie punktualny, jak zwykle wygodny i czysty.
Pędziliśmy jak zwykle koło 300 km/h , fotografując przez szybę wszystko się wyginało, przy tej prędkości migawka nie dawała rady.
W pewnym momencie pociąg wyjechał na długą prostą, spojrzałem w lewo i odebrało mi mowę przede mną stała święta góra Japończyków Fudżi.
Góra Fudżi ma wysokość 3776 m n.p.m. i jest najwyższym szczytem Japonii. Jest uśpionym wulkanem, ostatni raz erupcja miała miejsce w 1707 roku, po trzęsieniu ziemi. Przed 100 laty uważano górę za świętą, wchodzić mogli na nią tylko kapłani i pielgrzymi. Kobietom wstęp był zabroniony , aż do 1972 roku. W 2013 roku góra Fudżi została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako obiekt dziedzictwa kulturowego – święte miejsce i źródło artystycznej inspiracji.
W czasie lipca i sierpnia można się wspinać na Fudżi, są dostępne 4 szlaki, przy których są odpłatne schroniska, wspinaczka ze względu na pył wulkaniczny jest trudna, aby zobaczyć wschód słońca nad Fudżi należy wstać bardzo wcześnie, a nawet w nocy na poziomie 7 lub 8 schroniska i dokończyć wspinaczkę, nie zapominając o kremie ochronnym.
Choć prosta jest długa i nie mogę się napatrzeć, to pociąg przejeżdża błyskawicznie i Fudżi ginie mi z oczu.
O godzinie 10:45 jesteśmy na stacji Odawara. Chyba sporo osób tu przyjeżdża zobaczyć wulkan, bo zaraz przy wyjściu jest biuro informacji turystycznej, można tu dostać wszystkie niezbędne informacje i mapy.
Zaczepia nas młoda dziewczyna, kiedy słyszy, że jesteśmy z Polski, mówi „dzień dobry”. Bardzo fajnie nam tłumaczy jak mamy się dostać i gdzie, wszystko powoli nam tłumaczy i zapisuje na mapie. Super pomoc, dzięki niej nie zginęliśmy.
Aby dostać się w idealne miejsce do podziwiania Fudżi, trzeba dojechać do Moto Hakone. Bilet na autobus kosztuje 1150 jenów w jedną, albo 1700 jenów w dwie strony ( czyli jakieś 50 pln).
Wszystko fajnie, ale jeszcze coś musimy zrobić z bagażami, tu kolejna podpowiedź z polskiego forum – na dole przy wyjściu są elektronicznie schowki na bagaże. Odnajdujemy te największe, tak aby weszły po dwie walizki do każdego i za 500 jenów od schowka pakujemy bagaże. Mniejsze schowki były także po 300 i 400 jenów.
Autobus mamy o 11:45, mówimy tylko Moto Hakone i wszyscy pokazują nam gdzie mamy czekać. Mamy jeszcze chwilę więc Ewa pędzi po coś do jedzenia.
Autobus jak cały transport publiczny w Japonii odjeżdża punktualnie o czasie. Nad kierowcą wyświetlają się nazwy kolejnych przystanków, dokładnie zgadzają się z mapą, którą dostaliśmy w informacji turystycznej.
Po drodze są piękne widoki, zniknęła gdzieś ta ciasna zabudowa, człowiek na człowieku, a po jawiła się piękna przyroda.
W końcu docieramy do Moto Hakone, wysiadamy z autobusu i idziemy na punkt widokowy.
Jest piękna pogoda, może lekko chłodno, ale na tle jeziora Ashi – święta góra Fudżi prezentuje się pięknie i okazale. Może trochę daleko, ale widok jest przepiękny.
Jeśli nie planujecie się wspinać na wulkan, to możecie np. wybrać się na rejs statkiem po jeziorze.
My robimy wiele zdjęć, mamy szczęście do pogody, bo następnego dnia będzie w tym miejscu taka, mgła, że nie zobaczylibyśmy ani fragmentu jeziora, a co dopiero góry.
W punkcie widokowym, w którym jesteśmy jest też umieszczona kamera telewizji japońskiej, i kiedy w tv zaczyna się prognoza pogody dla Japonii pokazywany jest widok właśnie z tego miejsca. Coś podobnego jak w Polsce, gdy pokazuje się Giewont albo Sopot.
Siadamy sobie na schodkach, słonko opala nam twarze, raczymy się widokiem. Jest tak miło, że lecę do pobliskiego 7eleven ( to sieć sklepów) i kupuję pierożki do zjedzenia, obsługa podgrzewa mi je w mikrofali, a do tego kupuję na toast butelkę sake. Siedzimy sobie dalej i smakujemy.
Czas jest niestety nieubłagany, musimy wracać do Odawary. Idziemy na autobus, ustawiamy się karnie w kolejkę, a starsi Japończycy kierują ruchem.
I taka mała dygresja, co ciekawe w Japonii wydaje się, że wszyscy mają pracę. Młodzi zasuwają od rana, a starsi ludzi mają spokojniejszą pracę. Tak jak ci parkingowi, czy pokazujący drogę na uczelnie w Kioto panowie. Kolejny dowód na to jak bardzo dobrze jest to poukładany kraj.
W Odawara próbujemy jeszcze wymienić pieniądze, ale jest po 15 godzinie więc nie za bardzo mamy gdzie je wymienić. Wymiana pieniędzy w Japonii jest możliwa w banku, potrzebny jest paszport i cała operacja potrafi trwać nawet do godziny czasu, więc zaplanujcie sobie taką wymianę, jeśli będzie was więcej i każdy będzie chciał wymieniać, lepiej zbierzcie pieniądze i dokonajcie jednej wymiany, a potem się podzielcie otrzymanymi jenami. My raz wymienialiśmy osobno i trwało to w nieskończoność. Czasem są agencje turystyczne, które mają coś na wzór kantoru, ale kurs w nich jest zdecydowanie gorszy niż w banku.
Czas jeszcze na małe co nieco. Kierujemy się do knajpki, która wygląda na sieciową restaurację. Cały kłopot jest w tym, że w tej knajpie zamawia się cały obiad w automacie, a automat opisany jest po japońsku. Ryzykujemy, wrzucamy monety i wciskamy przyciski z małymi obrazkami zupy, liczymy, że nie dostaniemy czegoś strasznego.
Wybór całkiem niezły, dostajemy ryż z wieprzowiną i jakiś delikatny rosołek – wszystko coś za około 490 jenów od osoby, czyli jakieś 14 pln.
Posileni wracamy na dworzec, wyciągamy nasze torby z przechowalni i szukamy pociągu to Tokio.
Do Tokio już nie mamy tak daleko, bo chyba około 100 km, nasz Shinkansen Kodama, zatrzymuje się na wielu stacjach, ale i tak do Tokio dojeżdżamy na 16:45.
Tokio to już temat na kolejny opis naszej podróży po Japonii.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).