Tam gdzie czas płynie wolniej – Luang Prabang – Laos.
Tam gdzie czas płynie wolniej – Luang Prabang – Laos.
Niby urlop a budzenie nastawiam na 5:50 rano, tak czasem bywa w podróży, że aby zobaczyć lub przeżyć coś ciekawego trzeba zerwać się wcześnie rano.
Nasz hotel znajduje się naprzeciw świątyni Vat Sanae i to właśnie tutaj zaczyna się znana na całym świecie ceremonia wręczania jałmużny.
Pod naszym balkonem zaczynają się zbierać ludzie, słychać delikatny warkot nadjeżdżających busików z których wyskakują ciekawi świata turyści. Wyciągają aparaty, szukają najlepszego miejsca do zdjęć. Inni szykują jałmużnę i siadają pod murem. Pojawia się także wielu Laotańczyków dla których ten rytuał jest bardzo ważny. Można jednak odnieść wrażenie, że zaczyna się już robić trochę komercyjnie, ale nie dajmy się zwariować to tradycja i dobrze jest zobaczyć, jak to się odbywa.
Jest jeszcze lekki półmrok, gdy pojawiam się na dole, cała ulica zapełnia się ludźmi około 6:30 pojawiają się mnisi, wychodzą ze swoich świątyń i podążają wzdłuż murów, przy których siedzą darczyńcy. Każdy idzie ze swoją miską na jałmużnę, ubrani w pomarańczowe stroje wyglądają skromnie, ale także dumnie i dostojnie. Każdy z nich dostaje po odrobinie ryżu od każdego darczyńcy, zastanawiam się na chwilę nad higieną takiego posiłku, nie wiem czy to zdrowe zjeść miskę ryżu, który dotykało kilkadziesiąt osób.
Mnichów z każdą chwilą jest coraz więcej, pojawiają się z każdej strony. Ich ilość robi się naprawdę ogromna, nie spodziewałem się, że tak to wygląda. Teraz już wiem dlaczego to tak popularne wśród turystów wydarzenie. Kiedy mam już wrażenie, że to koniec znowu pojawiają się następni. Robię masę zdjęć, chyba po raz pierwszy w trakcie naszych podróży po Azji, mogliśmy zobaczyć tak wielu mnichów i być tak blisko nich.
W końcu przechodzi ostatni mnich, cała kolumna znika gdzieś w głębi głównej ulicy miasta. Turyści pakują się do swoich busików i pewnie wracają na śniadanie do hoteli, a ci którzy wręczali jedzenie zwijają swoje dywany, zabierają małe krzesełka i miski. Codzienny rytuał dobiegł końca.
Jeszcze dobrze nie zaczął się dzień, a już tyle wrażeń. Po śniadaniu ruszamy pod biuro podróży, gdzie dzień wcześniej wykupiliśmy wycieczkę na rejs po Mekongu i zwiedzanie jaskiń Pak Ou. Ktoś z biura z lekkim opóźnieniem, to chyba normalne w Laosie, zabrał nas do przystani, gdzie czekały łodzie.
Pani z megafonem, wywoływała po kolei zebranych turystów, nadawała im numery, które przypisane były do oczekujących łodzi. Na powstałe grupki czekali już właściciele łódek. Kilka minut później wypłynęliśmy w rejs. Wąskie, stare łódeczki dzielnie podskakiwały na falach Mekongu.
Było delikatnie chłodno. Jeśli będziecie na takim rejsie zabierzcie ze sobą bluzę, bo poranek będzie zimny. Płynęliśmy do jaskiń jakieś niecałe dwie godziny. Cała okolica dopiero budziła się z nocy, podnosiły się mgły, a my podziwialiśmy widoki siedząc wygodnie na stołeczkach.
Do grot Pak Ou trzeba wspiąć się po schodach, zapłacić opłatę ze wstęp i można podziwiać to miejsce. Dawniej jaskinie pełniły rolę magazynu dla uszkodzonych świątynnych wizerunków Buddy. Jest ich tutaj około 4000 i podobno nadal przybywa.
Jaskinie składają się z dwóch poziomów – Tham Ting i Tham Phoum.
Z dolnej rozciąga się piękny widok na Mekong i góry. Do górnej trzeba dojść schodkami, znajduje się, tu kamienna miarka z zębatą podziałką, która ma symbolizować przemijanie. Po ząbkach przesuwa się figurka kaczora, która zbliża się do figurki węża. Odległość między nimi jest sprawdzana przez mnichów, bo kiedy wąż pożre kaczora, nastąpi koniec świata.
Wracamy na naszą łódź i wypływamy z powrotem do Luang Praban. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w wiosce, która słynie w wyrobów tkackich i destylowanej ryżowej whisky. Nasz wycieczka do jaskiń skończyła się przed godziną drugą.
Po chwili odpoczynku idziemy podziwiać świątynie, tą obok naszego hotelu Vat Sanae, potem Vat Sop i w końcu docieramy do Vat Xieng Thong.
W szczytowym okresie świetności miasta, w Louangphrabang znajdowało się 66 świątyń buddyjskich. Dziejowe zawieruchy przetrwały tylko 32 z nich. Były one wielokrotnie przebudowywane i odbudowywane, zatraciły więc swoją pierwotną formę. Wokół każdej świątyni budowano dodatkowe budynki, tworząc w ten sposób kompleks świątynny.
Vat Xieng Thong – świątynia ta uważana jest za najświetniejszy przykład klasycznej architektury buddyjskiej północnego Laosu z XVI w. Została ona ufundowana ok. 1560 r. przez króla Setthathiratha, ale według legendy kamień węgielny pod nią (i pod miasto) położyło dwóch pustelników w sąsiedztwie rosnącego w tym miejscu drzewa. Zostało ono upamiętnione w postaci sztukaterii na tylnej ścianie świątyni. Na cały kompleks świątynny składa się ponad 20 budynków, w tym liczne stupy i biblioteka (wybudowana w 1828 r.).Wat Xieng Thong była miejscem koronacji królów Laosu, a także licznych dorocznych świąt ku czci Buddy oraz lokalnych duchów opiekuńczych. Od chwili swego powstania, aż do upadku monarchii znajdowała się ona pod szczególną opieką monarchii – z tego powodu była wielokrotnie przebudowywana. Jako jedna z nielicznych ocalała ona z pogromu 1887 r., gdyż wódz najeźdźców Deo Van Tri, który odbywał w niej w młodości nowicjat, uczynił ją swoją kwaterą.
Po zwiedzeniu świątyń poszliśmy uliczką wzdłuż brzegu Mekongu, aż do samego centrum. Domy kolonialne wyglądały przepięknie, aż chciałoby się w takich pomieszkać, pożyć w spokoju laotańskiego końca świata, gdzie czas o ile się nie cofa to na pewno biegnie o wiele wolniej niż w tym całym zwariowanym świecie.
W centrum trafiliśmy na Królewskie Muzeum Pałacowe
Znajduje się na początku głównej ulicy Th. Kingkitsarat w Luang Prabang i daje pogląd na historię miasta. Pałac zbudowany w roku 1904 jako siedziba króla Sisavangvong’a, został po rewolucji w Laosie w 1975 r. przekształcony w muzeum. Można w nim podziwiać obiekty religijne, jak i posągi buddyjskie. W narożnej sali pałacu znajduje się Pha Bang, licząca 83 cm wysokości złota figurka Buddy.
Jest to najbardziej czczony w Laosie wizerunek Buddy. Pozłacany posąg ze stopu brązu, srebra i złota przedstawia stojącego Buddę z obydwiema rękami w pozycji abhajamudra wyrażającej wolność od lęku. Według legendy posąg miał być odlany na Cejlonie. Wiadomo, że został sprowadzony przez króla Fa Nguma z Kambodży do królestwa Lan Xang w 1359 r., a w Louangphrabang znalazł się ok. roku 1502 za panowania króla Wisunarata. Święty wizerunek umieszczono początkowo w świątyni Wat Manorom, a następnie w budowanej specjalnie dla niego od 1512 r. świątyni Wat Wisunarat. Uważano, że pełni on rolę palladium – chroni królestwo przed wrogami. W roku 1705 wywieziono posąg do Wientianu, a w 1779, po zajęciu Laosu przez wojska syjamskiego króla Taksina, święty posąg Buddy zabrany został wraz z drugim świętym wizerunkiem – Szmaragdowym Buddą (Phra Kaeo) do Bangkoku. Jednak po 3 latach król Rama I odesłał posąg do Wientianu uważając, że przebywanie dwóch świętych wizerunków w jednym mieście może mu przynieść nieszczęście. W 1827 r. święty wizerunek ponownie trafił z Wientianu do Syjamu, ale w 1867 r. król Mongkut zwrócił posąg Louangphrabang. Po zniszczeniu świątyni Wat Wisunarat w 1887 r. posąg Buddy Phrabang przeniesiono do Wat Mai, a od 1947 r. znajdował się on w Pałacu Królewskim. Po przejęciu władzy w przez komunistów w 1975 r. Pałac Królewski zamieniono w muzeum, a posąg pełnił w nim funkcję eksponatu.
W trzecim dniu laotańskiego Nowego Roku ten posąg jest przenoszony w wielkiej procesji do największej świątyni Luang Prabang, Wat Mai, aby przyjąć rytualne obmycie.
W grudniu 2013 r. przeniesiono posąg w uroczystej procesji z udziałem najwyższych władz partyjno-rządowych do nowo wybudowanej świątyni Wat Ho Phra Bang
Zanim słońce zajdzie mamy jeszcze trochę czasu obchodzimy dookoła wzgórze Phou Si, planujemy się na nie wdrapać następnego dnia. Docieramy do świątyni Vat Visounnarath. Wybudowana w 1513 roku, na wschód od miasta jest najstarszą aktualnie działająca świątynią w Luang Prabang. Po pożarze w 1887 odbudowano ją w 1898 roku. Przez pewien czas mieścił się tu wizerunek Buddy Pha Bang, to ten złoty Budda. Znajdująca się z przodu stupa nazywana jest przez mieszkańców dobrotliwie stupą arbuzową.
Kończy nam się dzień, wpadamy na nocny targ, gdzie znowu dobieramy trochę pamiątek i prezentów dla przyjaciół.
Odwiedzamy także stoisko z rybkami i zjadamy jedną dobrą rybkę, nie chcemy się najadać za mocno, bo w planach mamy hinduską knajpę Nazim, która jest polecana przez Lonley Planet. Nie było tak źle, ale nie wpadłbym do niej ponownie. Niby danie wegetariańskie ze szpinakiem, groszkiem i ryżem było dobre, a Ewa nie narzekała na placek z pomidorami to nie jest to taka knajpa jakie lubimy.
W drodze powrotnej spotykamy Polaków, którzy z 5 letnim dzieckiem jadą przez całą Azje. Rozmawiamy chwilę o doświadczeniach naszych i ich i o tym jak się z dzieckiem podróżuje. Dla chcącego nic trudnego, zamiast piętrzenia przed sobą problemów.
To był bardzo długi dzień, sporo wrażeń, widoków i zabytków. Jutro jeszcze tylko kilka miejsc i po południu wyjeżdżamy do Vang Vieng dalej zwiedzać Laos.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.