Trolltunga. ( Język Trolla ).
Poranek.
Budzę się przed piątą rano. Chyba jestem lekko poddenerwowany. Słyszę, że na dole w kuchni jest już ruch. Chyba inni też czują ciężar dzisiejszego dnia. Stres nie pozwala spać. Przed nami ciężki dzień i jesteśmy tego świadomi.
Wstaję na nogi. Delikatny ból stóp i kolan, uświadamia mi, że wczoraj był lekki trekking. Kilka minut później nogi są rozchodzone i nie ma śladu po małych zakwasach.
Robimy sobie śniadanie, pakujemy kanapki na drogę i kaloryczne batoniki.
Prognoza pogody jest dobra. Nad nami niebieskie niebo. Wszystko wskazuje na to, że cały dzień będziemy mieli w pięknym słońcu.
Wyjeżdżamy kilka minut przed siódmą rano. Choć nasz domek jest całkiem blisko punktu z którego rozpoczyna się wejście na Język Trolla, to podjazd jest stromy i kręty.
Dojazd zajmuje nam niecałą godzinę.
Skjeggedal.
Na parkingu w Skjeggedal jesteśmy kilka minut przed ósmą rano. Cała dolina jest jeszcze w cieniu. Czujemy delikatny chłód. Dziś nie będzie tak lekko jak na Preikestolen. Wiemy o tym.
Zakładam dobre buty do trekkingu. Niestety jeszcze nie do końca rozchodzone. Bluza i kurtka chronią przed zimnem poranka. U góry spodziewamy się śniegu.
Generalnie na Język Trolla sezon trwa od 15 czerwca do 15 września. W tym okresie można wspinać się bez ograniczeń. Od 16 października do 18 marca zabrania się wspinania.
W pozostałym okresie zaleca się by wycieczkę odbyć z przewodnikiem. My jesteśmy kilka dni przed pełnym sezonem. Ale nikt nie narzuca nam przewodnika. Nikt też tego nie sprawdza.
Od dłuższego czasu sprawdzaliśmy pogodę i warunki jakich mieliśmy się spodziewać. Śnieg leżał prawie na całej trasie jeszcze w końcu maja. Od początku czerwca zaczął szybko topnieć. Czasem jednak bywa tak, że jeszcze pod koniec czerwca potrafi zalegać sporo śniegu.
Zaczynamy trekking.
Jeszcze do niedawna większość turystów, zaczynała podejście po torach nieczynnej kolejki. Morderczy marsz po podkładach kolejowych aktualnie jest niemożliwy. Szyny zostały rozkopane, a w ich miejsce pojawiły się koparki. Wszystko wskazuje, że wkrótce rozpocznie się tam budowa długo planowanej drogi. Będzie to wielkie ułatwienie dla właścicieli kilkunastu domków znajdujących się u góry.
Jeśli pojawi się też autobus dowożący do góry, to zdjęcie turystom z nóg tego pierwszego morderczego kilometra będzie wielkim dobrodziejstwem. Tak samo przy starcie jak i przy powrocie.
Aktualnie trekking rozpoczyna się po lewej stronie parkingu, tuż za mostkiem i strumieniem.
Wchodzimy nieśmiało na szlak. Pierwsze kroki i już wiem, że lekko nie będzie. Gdy wcześniej czytałem inne blogi o tym miejscu, wszyscy pisali o tym jak trudny jest pierwszy kilometr. Krok za krokiem, wznoszę swoje ciało coraz wyżej. Plecak nagle zaczyna ważyć jakby więcej. Paski wbijają się w ramiona. Czy to faktycznie tyle ważyło na parkingu tam na dole.
Wzdłuż trasy pojawiają się liny. Jeśli nogi nie dają rady, trzeba się chwycić i ciągnąć do góry.
Oddech przyspiesza, serce wali .
Jak podają wszystkie przewodniki wejście i zejście zajmuje od 10 do 12 godzin. Do przejścia jest 11 kilometrów w jedną stronę, a więc 22 kilometry ma cały trekking.
Po Preikestolen myślałem, że tu także będę mógł iść szybciej niż podają oficjalne statystyki. Niestety myliłem się.
Pierwszy kilometr przechodzimy w 55 minut. Aż niedowierzamy patrząc na zegarek. Jest 9 rano, a my stoimy pod tabliczką, która pokazuje, że dopiero pierwszy kilometra za nami. Jak przejść w tym tempie kolejne 10.
Motywacja jakby siada, ale nie poddajemy się.
Na szczęście na chwilę trasa robi się łatwiejsza. Do przejścia jest prawie płaska powierzchnia. To tutaj znajduje się te kilkanaście domów. Postawionych ot tak, dyskretnie, w dużych odległościach od siebie.
Na chwilę przyspieszamy, by po kilkunastu minutach znowu zacząć żmudną wspinaczkę.
Widoki są oszałamiające. Ten trekking często pojawia się wśród 10 najlepszych miejsc do wędrówki na świecie.
W końcu też pojawia się pierwszy śnieg. Będzie nam utrudniał życie jeszcze kilka razy po drodze.
Trasa albo się wznosi albo opada. Kolejne kilometry przychodzą bardzo powoli. Wydaje nam się, że tyle już przeszliśmy, tym czasem kolejne tabliczki z przebytą odległością sprowadzają nas na ziemię.
Aż wierzyć się nie chce, że to tak powoli. Coraz częściej zatrzymujemy się na odpoczynek. Zapasy wody uzupełniamy ze strumieni i małych wodospadów. Woda ma wspaniały smak.
W końcu w oddali dostrzegam Język Trolla. Do przejścia trochę ponad kilometr. Boże jeszcze tak daleko. Wszystko boli. Całe ciało jest zmęczone. Jesteśmy prawie pięć godzin w drodze, cały czas walcząc z podejściami, kamieniami, śniegiem, strumieniami.
W końcu jest nasz cel.
Trolltunga. Język Trolla.
Ta skała o charakterystycznym kształcie znajduje się, około 1100 metrów nad poziomem morza i 700 metrów nad jeziorem Ringedalsvatnet.
Język Trolla staje się coraz większą atrakcją Norwegii. Dzięki licznym publikacjom i rankingom, w których Trolltunga bardzo często zajmowała czołowe miejsca, miejsce odwiedzane jest przez coraz większą liczbę turystów z całego świata, często odwiedzających Norwegię tylko na weekend i tylko dla tego miejsca
Amerykański magazyn internetowy The Huffington Post uznał Trolltungę najlepszym na świecie miejscem do zrobienia selfie.
Faktycznie widok zapiera dech w piersiach. Nie ma tu tak dużo turystów jak na Preikestolen. Jest ich zdecydowanie mniej. W zasadzie robi się kameralnie. Osobiście naliczyłem na szczycie około 50 osób.
Tu nie jest tak łatwo się dostać. Tu już nie ma przypadkowych turystów. Nikt nie robi podejścia w sandałach. Wszyscy tu wspinający się, są świadomi trudności tej trasy.
Zalegamy na skale. Zdejmuje buty. Podglądam prawą nogę. Żelowy plaster wciąż jest na miejscu. Wszystko wydaje się w porządku.
Nie ustawiam się w kolejce do najlepszego selfie na świecie. Choć stoi w niej tylko 15 osób, to każda z nich spędza na języku ponad 5 minut. Nie mamy tyle czasu. Siedzimy na skale obok i podziwiamy przepiękne widoki.
Kilku znajomych ze zmęczenia zasypia na kamieniach. Ja też staram się złapać trochę sił. Powoli dociera do mnie, że za kilkanaście minut będziemy musieli zacząć bardzo długi i mozolny powrót. W zasadzie to nawet mnie to przeraża. Niestety nie ma innej możliwości. Musimy dziś wrócić do naszej bazy.
Są jednak tacy turyści, którzy rozbijają w pobliżu namioty i spędzają tutaj noc.
Wracamy.
Nadchodzi czas powrotu. Zakładam buty. Mam wrażenie, że moje stopy napuchły. Ruszamy w dół. To w dół to tak bardziej obrazowo. Bo połowa trasy jest na przemian w dół i w górę.
Idziemy trochę jakby szybciej, ale i tak kilometry idą nam wolno. Cały czas z niedowierzaniem patrzę na tabliczki pokazujące odległość do parkingu. W głowie słyszę pytanie – „naprawdę jeszcze tyle”.
Na trzy kilometry przed końcem nie daję rady iść dalej w moich nowych butach trekkingowych. Czuję że prawą nogę mam bardzo zdartą. Kiedy mijamy ostatnie śniegi na trasie, zmieniam buty na lekkie trampki. Daje to ulgę na pięcie, ale zaczynam się ślizgać w dół, a but nie trzyma się ścieżki.
W końcu docieramy do ostatniego kilometra. Rano było strome wejście. Teraz będzie bardzo strome zejście. Nogi odmawiają nam posłuszeństwa. Idziemy siłą woli i charakteru.
Kolana wypadają z zawiasów. Bardzo bolesne zejście. Momentami schodzę bokiem, bo nie jestem w stanie blokować kolan idąc prosto w dół.
W końcu obolały docieram na parking gdzie stoi nasze auto. Patrzę na zegarek, nie licząc pobytu u góry, cały trekking zajął mi 8 godzin i 50 minut. Endomondo pokazuje mi, że przeszedłem w tym czasie 25 km. Czuję, że coś na prawej pięcie nie gra. Ale na razie nie mam ochoty tego oglądać.
Kiedy wszyscy pojawiają się na dole, płacimy za parking 200 koron i wracamy do naszego domku.
Zmęczenie jest potworne. Jesteśmy spaleni słońcem. Mięśnie trzęsą się ze zmęczenia. Wszędzie w każdym zakamarku kurz i brud.
W domu przyjaciele padają na sofy, przed tv bo akurat Polska gra. Ja jednak idę zobaczyć stopę. Kiedy ściągam skarpetę, wydaje mi się, że żelowy plaster tylko się zrolował. Po chwili sobie uświadamiam, że to nie plaster, a strzępy mojej skóry wiszą mi na końcu pięty.
Zimny prysznic, myję rany. W prawej stopie mam jeszcze krwawiącą dziurę. W lewej spore obtarcie. To wina nierozchodzonych butów. W pokoju biorę nożyczki i odcinam sobie skórę z pięty, smaruje wodą utlenioną w żelu i zaklejam plastrem.
Kiedy schodzę na dół do pokoju z telewizorem, czuję jak bardzo mam odciśnięte stopy od chodzenia.
Wszyscy moi kompani są potwornie zmęczeni. Nikomu się nie chce nawet gadać. Jemy kolację i w milczeniu idziemy spać.
Następnego dnia wieczorem mamy lot do Polski.
Lot do domu.
Poranek jest dla wszystkich bolesny. Wszystko wszystkich boli.
Kiedy planowaliśmy nasz wyjazd, zastanawialiśmy się jaka kolejność była by lepsza. Czy może lepiej zrobić Trolla, a dopiero potem Preikestolen czy odwrotnie. Teraz wiem, że postąpiliśmy słusznie wybierając na pierwszy ogień Ambonę, bo po Trolltunga nikt z nas nie miał by ochoty następnego dnia, nawet na mały trekking.
Jeszcze tylko musimy wrócić do Stavanger i polecieć do domu. Przed nami około 4 godzin jazdy samochodem i jeden prom. Nie wracamy tą samą drogą, a zataczamy koło i jedziemy do miejscowości Arsvagen.
Tu wjeżdżamy na prom Arsvagen – Mortavika. Koszt to 343 korony za samochód i 5 osób.
Prom jest trochę droższy od poprzednich bo płynie zdecydowanie dłużej. Na tyle długo, że większość pasażerów wychodzi z aut i idzie coś zjeść na górny pokład.
Mamy sporo czasu do odlotu, więc jeszcze po drodze zatrzymujemy się na ostatni piknik w Norwegii.
Wracamy na lotnisko oddajemy auta i idziemy się odprawić.
Nasza podróż udała nam się w punkt. Wszystko poszło tak jak planowaliśmy. Pogoda też była dobra.
Jeśli będziecie chcieli zrobić taką samą podróż wszystko macie opisane w trzech tekstach.
Ile to kosztowało ?
Porozmawiajmy na koniec o pieniądzach ile nas to wszystko kosztowało.
Wszyscy wiemy, że Norwegia jest jednym z najdroższych państw świata. Słabe rozeznanie i nie przygotowanie wcześniej takiej wycieczki może pociągnąć duże wydatki.
Poniżej postaram się pokazać ile mnie to mniej więcej kosztowało.
Zacznijmy od biletu lotniczego – liniami WizzAir – 113 pln w dwie strony na trasie Katowice – Stavanger.
Bagażem podzieliłem się z kolegą i lecieliśmy spakowani do jednej walizki – także koszt na jedną osobę wyniósł 186 pln.
Hotel w Stavanger dla jednej osoby – 168 pln.
A auto ( wypożyczenie, udział własny i paliwo ) na jedną osobę – 215 pln.
Wydatki w koronach:
Prom1 – Lauvvik – Oanes – 193 korony. ( 5 osób )
Prom2 – Nesvik – Hjelmeland – 193 korony. ( 5 osób )
Prom 3 Arsvagen – Mortavika -343 korony. ( 5 osób )
Parking Stavanger – 20 koron. ( 5 osób )
Parking Preikestolen – 150 koron. ( 5 osób )
Parking Trolltunga – 200 koron. ( 5 osób )
Domek dla 13 osób ( 2 noce) – 2400 koron.
Moje prywatne wydatki na miejscu to 197 koron.
Po zsumowaniu wydatków i policzeniu kursów korony wychodzi na to, że ten 4 dniowy wyjazd do Norwegii kosztował mnie 982,71 pln. Wydaje mi się, że jak na tak drogi kraj i ilość rzeczy jakie udało mi się w tym czasie zrobić i zobaczyć to cena jest całkiem przyzwoita.
Wam także życzę udanej podróży na Preikestolen i Trolltunga.
Dziękuję, że trafiłeś na moją stronę. Jeśli chcesz by się dalej rozwijała proszę polub ją na facebooku.
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.