Wulkan Bromo – Indonezja.
Wulkan Bromo – Indonezja.
Kiedy skończyliśmy zwiedzać Dżogdżakartę udaliśmy się do regionalnego biura podróży, by zorganizować wyjazd na wulkan Bromo. Potrzebowaliśmy kierowcę z samochodem, który zawiezie nas do Tosari, a następnie dostarczy do Surabaya na lotnisko, skąd mieliśmy lecieć na Bali.
Po negocjacjach ustaliliśmy 230 USD za 4 osoby na te dwa dni.
W ostatnią noc w Dżogdżakarcie, spotkaliśmy ekipę z Polski, siedzieliśmy do późna, słuchając ich opowieści z podróży, to oni poradzili nam gdzie się ustawić do robienia zdjęć na Bromo. Nie zabrałem od nich namiarów, pamiętam że była to Kinga i Marcin, Marcin już był w kiepskim stanie gdy 00:30 kończyliśmy spotkanie, a o 5:00 mieli lot do Kuala Lumpur, do dziś jestem ciekaw jak dał radę. Jeśli czytają te słowa to pozdrawiam ich serdecznie.
W Dżogdżakarcie spaliśmy tu:
Duta Garden Hotel – możesz go zarezerwować pod tym linkiem.
Nasz kierowca pojawił się przed hotelem o 8:00 rano. W drodze wstąpiliśmy do producenta srebra, kupiliśmy bransoletkę za 800 000 choć pierwotna cena była 1 250 000. Zahaczyliśmy, też o targ, gdzie kupiliśmy figurki Prambanan i portfele.
Ruszyliśmy w żmudną drogę do Tosari. Jawa usiana jest wulkanami, kiedy się jedzie wygląda to dość groźnie, jak by chciało powiedzieć, uważajcie na mnie, bo przyjdzie dzień kiedy przemówię i pokaże wam swoją siłę. Ruch na Jawie jest dość specyficzny, a raczej nie typowy dla Europejczyka, taki mix filipińskiego i tajskiego stylu jazdy. Jechaliśmy ponad 9 godzin, drogą która ma 270 km.
Po drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpce na obiad. Pamiętam, że za danie płaciliśmy po 7000, bardzo smaczne szaszłyki z kurczaka i ryż. Kupiłem też paczkę papierosów Black dla kierowcy za 7000.
Ostatni etap naszej podróży, to mozolne wspinanie się pod górę. Bardzo powoli po serpentynach, ostrożnie. Nasz kierowca był tu wiele razy także, radził sobie doskonale, choć było już ciemno i nie wiele było widać.
W pewnym momencie na zakolu dostrzegliśmy sprzedawcę durianów. Postanowiliśmy zakupić ten przysmak Indonezji. Powszechnie uważany za najbardziej śmierdzący owoc na świecie. Duriany zawieszone na sznureczkach czekają na kupców. Sprzedawca rozcina jednego aby sprawdzić czy nie jest zepsuty, i co ciekawe, nie nadaje się do konsumpcji. Następny jest dobry. Wiąże go z powrotem, płacimy 20 000 i odjeżdżamy, wrzucając owoc na tył samochodu. Po 100 m rozumiem, że to był błąd. Kierowcy to nie przeszkadza, ale my czujemy coś co przypomina, lekko nadpsute mięso, jajko i śmierdzące skarpety zmieszane ze słodyczą. Nie jest to taki zapach, żeby wyskakiwać z auta, ale jest intensywnie inny i dziwny, coś czego do tej pory nie znałem.
Dojechaliśmy do hotelu w Tosari.
Bardzo przyzwoity, pokoje to takie przestronne domki, może dość skromnie urządzone, ale czyste, z tarasami i pięknym widokiem, o czym przekonaliśmy się rano po powrocie z wulkanu.
Poszliśmy na kolację w hotelu. Przepłaciliśmy i to zdrowo. Przy okazji spotkaliśmy kolejną ekipę z Polski, tym razem zorganizowaną z biura .
Wróciliśmy do pokoju, na wielką ucztę z durianem. Trzeba mieć ostry nóż, uważać na palce, bo kolce duriana potrafią ukłuć. Rozkroiliśmy go, wybraliśmy pestki otoczone miąższem i zjedliśmy, oczywiście bez pestek. Durian ani nas nie powalił, ani jakoś pozytywnie nie zaskoczył. Mam wrażenie, że najlepiej smakuje z zatkanym nosem, osobie z katarem pewnie by smakował, bo smak ma niezły tylko pachnie jakoś nie tak. Wszystko co zostało, zawinąłem w reklamówkę i wyrzuciłem do kosza na zewnątrz. W wielu miejscach Azji można spotkać znaki dotyczące duriana. W Singapurze jest całkowity zakaz wnoszenia go do hoteli, metra czy autobusu. W Tajlandii w lepszych hotelach też można spotkać taki zakaz. Ale są i takie miejsca jak Indonezja, gdzie wszędzie jest uważany, za przysmak i nikt nie ma z nim problemu. Smak duriana pozostaje długo w ustach, i pomimo tego, że umyłem zęby nadal go czułem w nocy. Nad ranem zresztą też. Co ciekawe, gdy wróciliśmy z Bromo, w pokoju nadal roznosił się jego intensywny zapach.
Pobudka o 3:00 nad ranem, o 3:30 wyszliśmy z pokoju i spotkaliśmy się z kierowcą. Na zewnątrz było zimno, byłem ubrany dość ciepło w bluzę i cienką kurtkę, długie spodnie, a odczuwałem chłód.
Transport na wulkan zorganizował nasz kierowca, zapłaciliśmy 350 00, tyle samo co w hotelu i nie za bardzo, ktokolwiek chciał się targować. Pewnie nasz kierowca coś z tego miał, ale nie chcieliśmy wnikać w szczegóły. Podwiózł nas do jakiegoś domku. Tam schowaliśmy do garażu jego Isuzu i pojawiła się terenowa Toyota . Jej kierowca w klapeczkach ubrany w ponczo, prowadził bardzo dobrze, widać było, że jest doświadczony. Po drodze zapłaciliśmy opłatę za wjazd do rezerwatu Bromo, ale nigdy nie zobaczyłem biletu czy potwierdzenia.
Droga do góry była naprawdę stroma i tylko takie terenowe auta były w stanie sobie dać radę z tym wzniesieniem. Pod punkt widokowy zjeżdżają się wszystkie terenówki z Tosari. Wysiadają z nich turyści, którzy przyjechali na jedną noc, by zobaczyć wschód słońca nad wulkanem Bromo.
W ciemności do około 4:20 czekamy na wschód słońca, ma być około 5:15, zgodnie ze wskazówkami Polaków, których spotkaliśmy w Dżogdżakarcie zajęliśmy miejsce po prawej stronie, trochę poniżej wymurowanego punktu widokowego najlepsze do robienia zdjęć. Zbiera się sporo turystów.
Bromo – czynny wulkan we wschodniej części Jawy w Indonezji; zaliczany do stratowulkanów.
Wysokość 2329 m n.p.m.; średnica krateru ok. 700 m. Położony wewnątrz wielkiej kaldery Tengger o średnicy 16 km, której wiek szacowany jest na 820.000 lat, jest najmłodszym z pięciu leżących w jej wnętrzu wulkanów; wznosi się na wysokość 133 metrów ponad jej powierzchnią.
Bardzo aktywny, w czasie ostatniej silnej erupcji 8 czerwca 2004 zginęły 2 osoby.
Mimo ciągłego zagrożenia jest licznie odwiedzany przez turystów ze względu na piękne wschody słońca i widok na najwyższy szczyt Jawy – wulkan Semeru.
Niebo z fioletowego, zamienia się w różowe, potem lekko czerwone i rozpoczyna się poranne show.
Słońce powoli się unosi, jeszcze pewnie nie wyspane, leniwie nad horyzontem, odbija swoje promienie od wulkanu. Widok jest obłędny, jedyny w swoim rodzaju, warto było przejechać tyle kilometrów by go zobaczyć. Dziś po tylu podróżach, jest to jeden w tych widoków, który najlepiej wspominam. Nasze aparaty są gotowe, migawka nie nadąża, robimy dziesiątki zdjęć. Dziś są pięknym wspomnieniem tamtej chwili. Choć słonko już się uniosło nadal jest chłodno. Przedstawienie się skończyło, a turyści rozeszli.
Obok punktu widokowego, są małe knajpy, można zjeść śniadanie. My pijemy kawę za 5000 i kupujemy kukurydzę grillowaną kukurydzę, także za 5000.
Wsiadamy do auta i jedziemy na wypłaszczenie wulkanu. Droga w dół jest niezwykle stroma, pokryta dziurami, wypłukana, momentami w ogóle jej nie ma.
Parkujemy u stóp wulkanu. Można tu wynająć konia do wjazdu na górę, ceny zaczynają się do 50 000, a kończą na 10 000. My wybieramy się na pieszy trekking. Idziemy w kurzu wulkanicznym , wyprzedzają nas turyści na koniach. Słońce już ładnie zaczyna prażyć, powoli zdejmujemy z siebie kolejne warstwy ubrania. Jest około 7:30 gdy zaczynamy ostatnie podejście. To strome schody. Wchodzimy na sam szczyt wulkanu Bromo, po jego prawej stronie jest wulkan Batok 2440 m n.p.m. , wygląda jak wielkanocna babka. W Bromo cały czas dymi, coś w jego środku kipi, powietrze ma specyficzny zapach. Można tu kupić kwiaty za 10 000 lub 5 000 i wrzucić je do wulkanu, wypowiadając lub myśląc sobie po cichutku jakieś życzenie.
Widoki są cały czas niesamowite.
Schodzimy na dół do naszego samochodu. Nadal nie oszczędzamy aparatu. Nasz mistrz kierownicy z „zimnym łokietkiem” wywozi nas do góry, po tej samej stromej drodze, a potem na dół do wioski. Zmieniamy samochód i wracamy do hotelu. Idziemy na śniadanie. Na śniadanie, ryż, makaron i jajecznica. Wyjazd mamy zaplanowany na 10 :00 godzinę.
Wyjeżdżamy o czasie w kierunku lotniska w Surabaya.
Na początku 15 km stromego zjazdu po serpentynach, potem droga robi się dwu pasmowa. Do lotniska docieramy dużo wcześniej przed planowanym lotem. Wcześniej wylatuje kilka samolotów na Bali, spotykamy się z jakimś dziwnym rodzajem handlu biletami na lotnisku, coś jak by cinkciarze albo koniki oferują wymianę biletów za odpowiednia dopłatą, kręcą i mieszają w końcu dajemy sobie spokój z rozmowami z nimi.
Idziemy do American Foods – to chyba jedyne miejsce z klimatyzacją na lotnisku. W między czasie walczymy jeszcze z bankomatami. Próbujemy wyciągnąć trochę pieniędzy, w końcu, któryś bankomat wypluwa 1 000 000 i kolejny też.
Opłata wylotowa 20 000.
Odprawiamy się około 17:00 – zwyczajnie, na Bali polecimy liniami Mandala Airlines.
Te linie o ile się nie mylę, zostały wykupione przez Tiger.
Lot na Bali jest bardzo krótki, lecimy około 40 minut. Na krajówce, na Bali są dwie taśmy, na każdej walizki z kilku lotów, powiedzmy, że bałagan. Przy wyjściu z lotniska, sprawdzane są walizki z kwitami czy nikt nie zabrał czyjejś . Wychodzimy na spotkanie z mafią taksówkową, trochę się naszarpiemy z nimi, zanim uzgodnimy cenę dojazdu do hotelu. Rano lecimy na Flores, także tu wrócimy za kilka godzin. Na Bali będziemy tylko przelotem.
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).
Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.